Tekst i foto: Marzena Józefczyk
Gdy ogląda się przedwojenne zdjęcia Polski, aż się łezka w oku kręci, że „Co było – nie wróci i szaty rozdzierać by próżno…”. Bo jak nie tęsknić do dorożek, wozów drabiniastych czy fiakrów parkujących swoje zaprzęgi przy dworcach kolejowych niczym współcześni taksówkarze? Nawet ówczesne prawo dostosowane było do „zachowania porządku przy natłoku karet i powozów, w chwili zjazdu na teatra, koncerta i inne widowiska”[1]. W dzisiejszej Europie rola konia sprowadza się już praktycznie tylko do turystyki, rekreacji i sportu, ale gdyby tak cofnąć się w czasie…
Podróże w czasie łatwe nie są, na szczęście jest sposób, by cofnąć się o prawie wiek i na własne oczy zobaczyć orkę pługiem zaprzężonym w muła, osła objuczonego chrustem czy zwyczajne zaprzęgi, którymi cała rodzina jedzie raz w tygodniu do miasteczka po zakupy. Wystarczy znaleźć się np. w Afryce Północnej, choć podobnych miejsc nie brakuje poza utartymi, turystycznymi szlakami. Podczas ostatniej wizyty w Maroku zachwyciła nas różnorodność form wykorzystania osiołków, mułów i koni w codziennym życiu.
Na dobry początek wynajęliśmy samochód i ruszyliśmy w góry Atlas. Zmęczeni krętymi drogami i nienawykli do obyczajów lokalnych kierowców (nazywanych przez naszego przyjaciela „sandał-klakson-sandał-klakson”) zatrzymaliśmy się na kawę i herbatę miętową w przydrożnej kafejce. Ruch był w tym miejscu spory, tyle, że nie kołowy, a… kopytkowy. Po ścieżce, pośrodku której rozkraczyliśmy naszego wynajętego fiata, w tę i z powrotem kursowały dziesiątki osłów objuczonych ładunkiem bądź jeźdźcem, w zależności od kierunku podróży. Stwory wędrujące ścieżką wzbudziły naszą ciekawość, ruszyliśmy więc ich śladem. Kto nie widział parkingu na sto albo więcej osłów, pouwiązywanych do budynków, do słupów wysokiego napięcia i co sterczących z gruzów prętów zbrojeniowych, zasypanego pierzem i kurzymi wątpiami, ten nie wie, jak wygląda egzotyka północnoafrykańska. Na targu wysypane wprost na ziemię bądź na plandeki smętnie wyglądające warzywa i wyjątkowo dorodne mandarynki i pomarańcze przyciągały wzrok, ale przedmiotem naszego zachwytu była przede wszystkim infrastruktura oślego parkingu. Primo: przepustki parkingowe w opcji deluxe w postaci wbijanych w ziemię prętów z łańcuchem na oślą nogę. Secundo: bieżnikowanie i wulkanizacja, czyli stoisko lokalnego kowala, który na miejscu werkuje i kuje własnego wyrobu podkowami kopyta wszystkich rozmiarów. Tertio: stacja paliw, czyli gigantyczna hałda kostek słomy sprawnie rozwożonych taczkami i rozdzielanych wśród ogłuszającego ryku środków transportu domagających się napełnienia zbiorników. Pełen serwis osłów w jednym miejscu.
Ogromna popularność transportu oślego, mulego i konnego przestaje dziwić, gdy się Europejczyk trochę pokręci po regionie. Samochodem osobowym lepiej nie zapuszczać się w górskie wioski, położone z dala od atrakcji turystycznych. Nie, nie jest niebezpiecznie, bo miejscowi są serdeczni i pomocni, ale na tamtejszych drogach można zgubić koło albo miskę olejową. Fizycznie nie da się wjechać samochodem do medin, czyli miejskich starówek, ponieważ tamtejsze uliczki są na szerokość… dobrze wyładowanego muła. To dlatego śmieciarz co rano przemierza centrum Fezu w towarzystwie dwóch osiołków obładowanych ogromnymi sakwami na śmieci, dostawca Coca-Coli do sklepików juczy w tym celu swojego muła, a kurier trzy razy dziennie opróżnia jutowy worek podwieszony pod ogonem swojego konika. Nawet marokańska policja patroluje uliczki konno, przymykając oko na metody parkowania zaprzęgów, stan techniczny bryczek-samoróbek i przeładowane ciężarówki ze słomą i sianem. Mocno przeładowane. Szczęściem czterokopytnych funkcję transportu ich pożywienia na większą skalę przejęły już konie mechaniczne, bo nawet najlepszy kowal mógłby nie dać rady okuć osła 4×4 do TAKIEGO „heavy duty”.
Cały fotoreportaż znajdziesz w majowym wydaniu miesięcznika „Konie i Rumaki”