Z Johnem Lopezem, twórcą niezwykłych rzeźb rozmawia Eleonora Joszko
Foto: z arch. autora
Lemmon w Dakocie Południowej to małe kowbojskie miasteczko na Wielkich Równinach USA skrywa jedne z najbardziej niezwykłych dzieł sztuki, jakie kiedykolwiek widzieliście. John Lopez – z zawodu rzeźbiarz, z pochodzenia ranczer, a z natury miłośnik zwierząt – zmienia złom w naturalnej wielkości rzeźby koni i innych zwierząt, które wyglądają jak żywe. W swoim pierwszym wywiadzie dla polskich mediów opowiedział nam o ciężkiej pracy kryjącej się za jego sztuką, inspiracjach oraz trosce o miejscową społeczność.
Czy jeździsz konno albo hodujesz konie?
Tak. Obecnie mam dwie klacze rasy American Quarter Horse – jedna z nich jest ujeżdżona. Latem odbywam na niej przejażdżki.
Czy sam je wyhodowałeś?
Tak. Dorastałem na ranczu – mój ojciec był ranczerem przez ponad 40 lat. Moje konie to niejako pozostałość po jego pracy.
Twoje rzeźby świadczą o doskonałej znajomości anatomii, ruchu i zachowania koni oraz innych zwierząt. Czy ukończyłeś studia lub kursy artystyczne?
Jestem zawodowym artystą. Studiowałem rzeźbę na uniwersytecie, a potem pracowałem dla innych rzeźbiarzy, więc mogłem poznać tę pracę.
Czy w Twojej rodzinie są inni artyści?
Tak, nawet kilkoro, ale zajmują się raczej rzemiosłem. To m.in. moja siostra i mój szwagier – wykonują siodła i inne wyroby skórzane.
Jakich artystów szczególnie podziwiasz?
Lubię dzieła Charlesa Russella, który był artystą Dzikiego Zachodu. Malował kowbojów, Indian i krajobrazy oraz wykonywał rzeźby z brązu. Jest znany jako „kowbojski artysta”.
Podobają mi się także prace Normana Rockwella – amerykańskiego ilustratora i malarza. Jego dzieła są popularne w USA, gdyż dobrze ukazują amerykańską kulturę. Jest najbardziej znany z ilustracji na okładki magazynu „The Saturday Evening Post”, które ukazywały życie codzienne – wykonywał je przez niemal pięć dekad!
Dlaczego wybrałeś rzeźbę, a nie np. malarstwo?
Myślę, że po prostu mam talent do rzeźby, a do malarstwa już niekoniecznie. Zacząłem od figurek i rzeźb z brązu; od czasu do czasu nadal je wykonuję.
Jesteś teraz znany ze swoich naturalnej wielkości rzeźb koni i innych zwierząt, które wykonujesz ze złomu. Co Cię do tego inspiruje: zamówienia klientów czy obserwacja otoczenia?
Głównie natura – przede wszystkim zwierzęta żyjące w moim otoczeniu oraz w moim kraju. Uważam, że mam szczególny dar do rzeźbienia zwierząt.
Ile czasu wymaga wykonanie jednej rzeźby?
Około sześć miesięcy – pracuję wtedy nad rzeźbą mniej więcej sześć godzin dziennie.
Kiedy decydujesz, że rzeźba jest ukończona i nie będziesz dodawał więcej szczegółów? Czy trudno jest przestać i powiedzieć: „Gotowe”?
Tak, to trudne, gdyż w moim odczuciu rzeźba nigdy nie jest ukończona. Kiedyś jednak trzeba skończyć, więc robię to, gdy kształt zwierzęcia jest odpowiednio wypełniony i kompletny, a klient chce wreszcie odebrać rzeźbę.
Z ilu części składa się taka rzeźba?
Nie mam pojęcia, ale to z pewnością tysiące elementów.
Czy w swojej pracy napotykasz trudności techniczne?
Pod względem technicznym całość jest spawana. Kluczowe jest zadbanie o to, by rzeźba dobrze prezentowała się z pewnej odległości. Trzeba więc uzyskać dobre proporcje danego zwierzęcia i uchwycić żywioł jego ruchu.
Większość z nich jest wystawiana pod gołym niebem. Czy zabezpieczasz je przed wpływem warunków atmosferycznych?
Czasem pokrywam je specjalną powłoką w sprayu, ale zwykle pozwalam im pokryć się rdzą. Metal jest solidny i ciężki, więc rzeźby wytrzymują wiele lat.
Cały wywiad oraz zdjęcia niezwykłych rzeźb Johna Lopeza znajdziesz w marcowym numerze „Koni i Rumaków”.