Tekst i foto: Marzena Józefczyk
Już w 1712 r. w starej kronice parafialnej zapisano, że „jeżdżą tak od niepamiętnych czasów”. Tak naprawdę do końca nie wiadomo, skąd wzięło się wielkanocne „rajtowanie”[1]. Jedna z teorii głosi, że plemiona germańskie przejęły ten zwyczaj od plemion frankońskich, z czasem nadając mu religijny podtekst. Na tradycję mógł też wpłynąć kult świętego Jerzego, jako że w dniu jego święta gospodarze udawali się konno do proboszcza, by ten pobłogosławił zwierzęta gospodarskie. Św. Jerzywypada zwykle w okolicach Wielkanocy, więc tradycja mogła się przenieść w ten sposób na Poniedziałek Wielkanocny. Zwyczaj ten praktykowany jest głównie w krajach niemieckojęzycznych: Niemczech, Austrii i Szwajcarii, ale także w Polsce, na Górnym Śląsku i Opolszczyźnie. Ponoć kiedyś objeżdżano pola, żeby pokazywać sobie nawzajem ich granice. W trakcie procesji gospodarze modlili się o urodzaj, ochronę plonów i dobrą pogodę. Najbardziej znane polskie procesje konne co roku odbywają się w okolicach Raciborza i w dzielnicy Gliwic – Ostropie. Właśnie tam zaniosło nas w tegoroczny Poniedziałek Wielkanocny.
„W czasie wojny nie pojechali, bo wszystkie chopy były na fruncie” – opowiada ŚlązakJanusz, pasąc swoją piękną ślązaczkę pod kościołem. Na procesję przyjechał specjalnie z klaczą i jej kilkutygodniowym źrebakiem w bukmance. „Czterdzieści kilometrów stąd mieszkam, ale co roku jeżdżę, bo i ujek zawsze jeździł. Tenujek mi opowiedział, jak to dokładnie było po wojnie. W 1946 roku miejscowi chcieli wrócić do tradycji” – opowiada z pięknym, śląskim zaśpiewem, od czasu do czasu wplatając w wypowiedź niemieckie słowa. „Zebrali się w kilkudziesięciu i pojechali,jak przed wojną,przez Wilcze Gardło. A tam czekała na nich zasadzka UB-ecka, prowokatorzy krzyczeli, że niemieckich tradycji nie będzie się tutaj uprawiać. Nasi z krzyżem na przodku pomknęli na nich i się przedarli, ale rok późniejjuż pojechali inną drogą. Wtedy do księdza przyszła jedna z tamtych i zaczęła prosić, żeby jednak wrócili na starą trasę. Ksiądz pono powiedział, że wróble nie lecą tam, gdzie do nich strzelają, ale baba zapewniała, że już żadna prowokacja nie będzie miała miejsca, a ona osobiście tego dopilnuje. No i pojechali w kolejnym roku na Wilcze Gardło i jeżdżą tamtędy po dziś dzień”.
Januszna koniec jeszcze dodaje, że „w Bawarii to dopiero świętują! Wszyscy jeźdźcy mają specjalnie na tę okazję uszyte czapraki z barankiem, na bogato. Naszych na to nie stać, ale za to żeby pojechać w Ostropie, trzeba mieć wieniec z bukszpanu. W sąsiedniej wiosce można jechać bez wieńca, dlatego coraz więcej ludzi jeździ tam”. On sam przyjechał specjalnie na Wielkanoc i procesję konną z „saksów” w Bawarskim Lesie.
[1] Słowo wywodzi się z niemieckiego słowa „reiten” – jeździć konno. W krajach niemieckojęzycznych zwyczaj nazywa się „Osterritt”, czyli dosłownie wielkanocna jazda… Czytaj więcej w najnowszym numerze „Koni i Rumaków”