Państwo Tomaszewscy kupili ziemię w Świętochowie 10 lat temu i od tego czasu dają przykład, jak wzorcowo prowadzić ośrodek jeździecki oraz wielopokoleniowy dom. Na górze mieszka Antoni z rodziną, niżej – rodzice, obok – teść, pół kilometra dalej Teresa z mężem i córką. Ich dom jest pełen dziecięcego gwaru i odgłosów psów radośnie witających gości. Za domem jest las, przed domem jest staw, niedaleko – stajnia i kilkadziesiąt koni, kawałek dalej – kryta ujeżdżalnia z prześwitującym dachem, potem plac treningowy, ćwiczebny czworobok, padok, łąki, pola… To miejsce jest najlepszym dowodem na to, że marzenia się spełniają.
Tekst: Olga Gajda
Foto: archiwum rodziny Tomaszewskich
W tym odcinku cyklu „Grunt to rodzina” kolejny raz gościmy u państwa Iwony (trenerka, zawodniczka) i Krzysztofa Tomaszewskich (wiceprezes Polskiego Związku Jeździeckiego; prezes Warszawsko-Mazowieckiego Związku Jeździeckiego; szkoleniowiec). Około 35 km od Warszawy, w województwie mazowieckim (gmina Tarczyn), prowadzą oni gospodarstwo hodowlane i agroturystyczne „EQUITA”. Nasze spotkanie było więc okazją do rozmowy z ich dziećmi: Teresą (po mężu Gierwiałło) i Antonim Tomaszewskim i uzyskania odpowiedzi na pytanie, jak udaje się im łączyć życie rodzinne z karierą sportową? By jednak w pełni zrozumieć, dlaczego nasi bohaterowie związali życie z końmi i jaki wpływ na ich decyzje mieli ich przodkowie, odsyłamy Czytelników do lutowego wydania „Koni i Rumaków”, w którym przeczytają m.in. o: Gębołysie z Jasienia, Andrzeju Ośniałowskim i Władysławie Tomaszewskim.
Skąd u Pani taka pasja jeździecka? Iwona Tomaszewska:
Zawsze kochałam zwierzęta i od dzieciństwa marzyłam, żeby wyprowadzić się z Warszawy na wieś, mieszkać pod lasem i mieć dużo psów. Swoją przygodę z jeździectwem rozpoczęłam po tym, jak mój tata (miłośnik sportu) znalazł w gazecie informację, że „Forward” przyjmuje do szkółki jeździeckiej. Później planowałam studiować weterynarię, ale wcześniej poznałam swojego przyszłego męża, który mi to odradził. To były czasy, kiedy kobiety po weterynarii nie mogły znaleźć pracy. Zdecydowałam się więc na studia zootechniczne w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.
A Pani najlepsze starty w zawodach ujeżdżeniowych? Iwona Tomaszewska:
Dużo nie startowałam, bo nie miałam na to ani warunków, ani pieniędzy. Było ciężko i kupiłam sobie jednego konia – Pastelę. Niemniej miałam na niej kilka udanych startów w konkursach CC. W 1997 r. oddałam tę klacz córce i kiedy była juniorem młodszym, odniosła na niej dużo sukcesów.
Pani zapewne również podpisuje się pod stwierdzeniem, że dla Pani sukcesem sportowym jest wyszkolenie swoich dzieci na tak dobrych zawodników. Teresa – trzykrotna Mistrzyni Polski w ujeżdżeniu, Antoni – wielokrotny zwycięzca międzynarodowych zawodów w skokach przez przeszkody… Iwona Tomaszewska:
To na pewno ogromna satysfakcja.
Dom, konie, treningi, goście – ogrom obowiązków. Jak wygląda Pani dzień od poniedziałku do piątku? Iwona Tomaszewska:
Zależy, jaki mam rozkład dnia, ale w zasadzie zajmuję się wszystkim – od organizacji w stajni, zamawiania paszy, doglądania koni, sprzątania pokoi gościnnych i klubu do doglądania domu rodzinnego. Na przykład wczoraj nie miałam żadnych treningów, natomiast jeździłam na 6 koniach. W inne dni, gdy mam więcej treningów z adeptami sztuki jeździeckiej, wtedy mniej jeżdżę konno.
Panie Krzysztofie, zgodnie z opinią m.in. Marcina Szczypiorskiego, prezesa PZJ, prowadzicie Państwo wzorcowe gospodarstwo i klub sportowy „EQUITA”. Jesteście więc przykładem, że wbrew powszechnym opiniom, z jeździectwa można się utrzymywać… Krzysztof Tomaszewski:
Można, ale nie jest to takie proste. Prowadzimy dość misterną grę ekonomiczną, dużo sami pracujemy, a dla przykładu – Antoni sam wykonał karuzelę i solarium dla koni. Ponadto cieszymy się dość przyzwoitą opinią w jeździeckim świecie, a nasze rodzinne sukcesy sportowe, hodowlane oraz praca w hodowli zarodowej działają na naszą korzyść. Bez wątpienia – Terenia i Antoni są naszymi „ikonami sportowymi”. Są liderami w tym klubie. To bardzo istotne zarówno dla stajni, jak i klubu.
Czy wielu pracowników, którzy zajmują się końmi i porządkiem w stajni, zatrudniacie Państwo obecnie? Krzysztof Tomaszewski:
Nie, mamy dwóch pracowników, którzy obsługują stajnię i 40 koni. To pan Władysław i pan Tadeusz. Poza tym wszystko robimy sami. Każdy z nas ma swoje specjalności i tym się zajmuje. Teresa i Antoni od rana do wieczora jeżdżą, trenują i mają swoich podopiecznych. Gdy ktoś z nas zachoruje albo wyjedzie, wtedy wymieniamy się obowiązkami. Także Mateusz, mąż Tereni, który dysponuje traktorem, bez wcześniejszych próśb dzielnie nam pomaga, gdy trzeba np. odśnieżyć drogi.
W Waszym przypadku najbardziej dochodowy jest pensjonat dla koni, szkolenie jeździeckie czy hodowla koni? Krzysztof Tomaszewski:
Wszystko po trochu. Pensjonat jest opłacalny, gdy jest związany z treningiem sportowym. Ponadto oprócz koni w pensjonacie, mamy także wierzchowce przygotowywane przez nas do sprzedaży. Wszystko to się zazębia i uzupełnia. Dzięki temu jakoś wychodzimy na mały plus.
Na jakich zasadach i w jakiej formie prawnej działa Gospodarstwo Hodowlane i Agroturystyczne „EQUITA”? Krzysztof Tomaszewski:
Klub sportowy „EQUITA” jest stowarzyszeniem kultury fizycznej. Najpierw założyliśmy go jako sekcję, a od 15 lat to klub sportowy. Uruchamiała go cała nasza rodzina oraz zaprzyjaźnione osoby. Stajnia natomiast działa na zasadach gospodarstwa rolniczego i agroturystycznego. W związku z tym obowiązują nas składki ubezpieczeniowe i zdrowotne KRUS, tj. przewidziane dla rolników. Z kolei działalność szkoleniowa jest zarejestrowana na mnie jako działalność gospodarcza.
Możecie się Państwo pochwalić cyklicznymi imprezami, które organizujecie w klubie? Krzysztof Tomaszewski:
Robimy wyłącznie wewnętrzne imprezy dla uatrakcyjnienia pobytu naszym uczniom, np. „Św. Mikołaj na Koniu”, jako jeździecka impreza klubowa dla dzieci. Do najlepszych, z kategorii integracyjnych, zalicza się sprzątanie lasu ze śmieci. Po tej akcji spotykamy się razem przy ognisku. Bardzo to sobie cenimy, bo wszystko odbywa się na wesoło, a dodatkowym sukcesem są pozestawiane za sobą tony worków pełnych śmieci. Nawiązujemy kontakt z firmą, która to potem zabiera. Tu podziękowania dla firmy z Woli Kosowskiej. Dzięki takiej inicjatywie mamy też dobre stosunki z administracją lasów.
Na zawodach ujeżdżeniowych figuruje Pani jako Tomaszewska-Gierwiałło. Nie chciała Pani zrezygnować z panieńskiego… Teresa Tomaszewska:
Jestem dumna z panieńskiego nazwiska, a na dodatek (dopowiada K.T. ze śmiechem) – to promocyjna sprawa.
Od którego roku życia jeździ Pani konno? Teresa Tomaszewska:
Jak pamiętam, miałam 5 lat i już rwałam się do jazdy. Jednak intensywniej zaczęłam jeździć w wieku 12 lat. Swojego pierwszego konia dostałam na komunię. To była córka (jeszcze w brzuchu matki) Pasteli, klacz Cedra, matka utytułowanej Czantorii i jej 5-letniego półbrata, syna ogiera Helanis – Camaro. Obecnie przygotowuję go do startów, a na zawodach często startuję na Czantorii.
Czy niezmiennie jest Pani zafascynowana jeździectwem, czy miewała Pani chwile zwątpienia? Teresa Tomaszewska:
Na całe szczęście, jak miewałam kryzysy związane z ujeżdżeniem, to wtedy przerzucałam się na skoki. Dwukrotnie wygrałam Mistrzostwa Warszawy w skokach, w 1998 r. jako junior młodszy na wałachu Rodos i w 2003 r. jako seniorka.
Ma Pani już 3-letnią córeczkę Hanię. Czy mała dostała już w prezencie kucyka? Teresa Tomaszewska:
Tak, tuż po swoim urodzeniu Hania dostała konika w prezencie od pana Groneta. To bardzo dobry kucyk, którego będziemy niedługo zajeżdżać. Ma niecałe 4 lata.
Hania jest zapatrzona w konie i traktuje je jak większe zabawki? Teresa Tomaszewska:
Nie wiem, czy jest zapatrzona. Mówi, że będzie jeździć na swoim kucyku. Podobnie jak moi rodzice, którzy nigdy nie zmuszali mnie do jazdy konnej, do niczego nie będę przymuszać Hani. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Udaje się jednak Pani łączyć rolę matki ze sportowym powołaniem… Teresa Tomaszewska:
Obecnie moje dziecko chodzi do przedszkola, a więc mam dużo lżej. Ponadto dobrze nam się ułożyło z Izą, moją szwagierką (narzeczona Antoniego), że mogłyśmy sobie pozwolić na wspólną nianię do naszych dzieci. W tym czasie, kiedy ta ostatnia opiekowała się maluchami, my jeździłyśmy konie.
Jak wygląda Pani dzień pracy? Teresa Tomaszewska:
Dziennie mam średnio 6 koni do pojeżdżenia, ponieważ jeżdżę również na pensjonatowych koniach. Ponadto prowadzę treningi, ale trzeba szczerze przyznać, nie robię tego tak często, jak rodzice.
Jak wyglądały Pana początki sportowe? Z trudem dokonywał Pan wyboru między skokami, Wszechstronnym Konkursem Konia Wierzchowego a ujeżdżeniem? Antoni Tomaszewski:
Nigdy nie wybierałem. Nigdy nie miałem zamiaru jeździć ujeżdżenia ani WKKW.
To dlaczego skoki? Mama – doświadczona w ujeżdżeniu, ojciec – Mistrz Polski w ujeżdżeniu, podobnie siostra… Antoni Tomaszewski:
To jest jedyna sensowna dyscyplina jeździecka. Ujeżdżenie to jest katorga dla koni, jeźdźców i publiki.
To kto był Pana najlepszym trenerem i wzorem? Antoni Tomaszewski:
Tylko ojciec (śmiech obydwu). Na początku, tak.
Pozycja rodziców i ich zamiłowanie jeździeckie może pomagać dzieciom. Odczuwa Pan tego dobre skutki? Antoni Tomaszewski:
No, oczywiście. Myślę, że to jest bardzo duży plus dla ludzi, którzy zaczynają jeździć.
A czy w rodzinie Pana narzeczonej są jakieś tradycje jeździeckie? Antoni Tomaszewski:
Nie, nie ma żadnych. Ona jako jedyna w rodzinie jeździ i ma zamiłowanie do koni.
Dziękuję za rozmowę.