Z Iwoną Guzowską, wielokrotną mistrzynią świata w kickboxingu i boksie, rozmawia Inka Wieczeńska.
Foto: Inka Wieczeńska
Kiedy osiągnęłaś największe sukcesy na ringu, przerwałaś dalsze boksowanie….
Pewne rzeczy się przejadają. Ćwiczyłam 3 razy dziennie w latach 1992-2004. To były ciężkie treningi. Poczułam się trochę wypalona i zakończyłam karierę sportową. Założyłam własną firmę i znowu poczułam się szczęśliwa, organizując wszelkie szkolenia dla firm i cudowne akcje charytatywne.
Ring zamieniasz na padok i pragniesz zostać zawodowym jeźdźcem?
Rzeczywiście zaczęłam trenować. Niestety, praca w Sejmie zabrała mi konie. W życiu trzeba podejmować trudne decyzje. Musiałam wybrać, ale to była dobra decyzja. Nie żałuję. Kocham tę pracę. Działalność, jaką zajęłam się w parlamencie na rzecz dzieci i młodzieży mających trudny start, znam od podszewki. Wiem z autopsji, jak może być ciężko. Według stereotypów powinnam być wykluczona ze środowiska i powinnam być klientką domu pomocy społecznej, bo w potocznym rozumowaniu dzieci z domów dziecka są złe. Dzieciaki z rodzin patologicznych też są eliminowane. Nieletnie matki są uznawane za puszczalskie i nic nie warte. Jestem żywym przykładem, że tak nie jest. Pracy jest ogrom. Dużo jeżdżę po Polsce i całej Europie. Wymaga to wielkiego zaangażowania, ale dam radę. Nie wyobrażam sobie robić czegoś na pół gwizdka. Robię dobrze, albo wcale.
Praca w parlamencie całkowicie nie zabrała Ci koni?
Absolutnie. Stale jeżdżę, ale już nie tak dużo. Do koni zawsze mnie ciągnęło, już od najmłodszych lat. Pamiętam, kiedy miałam 5 lat, rodzice zabrali mnie na zawody CSI do Sopotu. Oczarowały mnie potężne koniska, które z taką lekkością pokonywały przeszkody. Czuło się tę siłę. Zakochałam się natychmiast i całe dzieciństwo o nich marzłam. Zawsze mnie do nich ciągnęło.
Twoje dziecięce marzenia spełniają się. Mąż sprawił Ci niespodziankę, kupując konia.
Walczyłam wówczas o ostatnie mistrzostwo świata. Sponsor wyłożył połowę kasy, drugą zapłaciliśmy sami. Mąż namówił mnie, abyśmy obejrzeli stajnie. Nie rozumiałam dlaczego, przecież nie było jeszcze konia. Przyjeżdżam, a tu stoi gniady, wielki koń. SP po Kabriolu, czyli jak najbardziej holsztyn. Oszalałaś ze szczęścia? Nie był to najlepszy wybór. Tak to jest, kiedy kupuje laik. Lubię konie waleczne i ambitne, a Nordik to było leniwe bydle. Mam po nim taki cudowny dołeczek. Nabił mi na zawodach. Kiedy stanął dęba, spadłam i uderzył mnie przednimi kopytami. Miałam krwiak na kości żuchwowej. Był draniem.
Ale jednak potrafiłaś na nim jeździć?
Radziłam sobie, chociaż było ciężko. Miał na dodatek COPD*, czyli chorobę górnych dróg oddechowych. Stanie w boksie, w pyle źle wpływało na jego oskrzela. Po czasie stwierdziłam, że skoro on jest taki leniwy i nie sprawia mi żadnej frajdy, to może odpuśćmy tę mordęgę. Poszedł na łąki i sobie biega. W międzyczasie znalazłam 12-letnią kobyłkę po przejściach. Miała ciężki żywot, ale była kochana. Posiadała wielki temperament, bo to ¾ folbluta. Kochała skakać. W zupełności zastąpiła mi Nordika. Potem jeszcze kupiłam sobie młodego konika.
Do koni nie miałaś szczęścia, ale za to miałaś szczęście do trenerów. Pobierałaś lekcje u najlepszych?
Rzeczywiście miałam szczęście do dobrych szkoleniowców. Kiedy zaczynałam jeździć, to nie miałam własnych koników. Pierwsze lekcje pobierałam w Książu u Jacka Gałczyńskiego. Pierwsze kroki na Nordiku stawiałam w asyście jednego najlepszych polskich skoczków Marka Orłosia. Uczył mnie też Roman Ruciński.
Sportowcom znacznie łatwiej przychodzi nauka jazdy na koniu?
Wszystko, czego nauczyłam się w boksie, procentowało w jeździectwie. Sportowiec musi posiadać predyspozycje psychofizyczne. Mając te cechy, w każdej dziedzinie sportu jest łatwiej. Kiedy pierwszy raz siadałam na konia, miałam bardzo nerwową klacz. Było mi miło, kiedy trener Stanisław Iskierko powiedział: „Pani Iwono, gratuluję. Ten koń nigdy taki spokojny nie był”. To było najpiękniejsze, co mogłam usłyszeć. (Śmiech).
Masz podejście do konia!
Zawsze bałam się, aby nie wyrządzić koniom krzywdy. Do konia trzeba mieć delikatną rękę. W miarę nabierania umiejętności z większym komfortem wsiada się na grzbiet rumaka. Znika obawa, że go za mocno chwycę ręką. Martwiłam się też, aby nie uderzać mocno, mówiąc kolokwialnie, swoim tyłkiem w kręgosłup.
Nie każdy adept sztuki jeździeckiej o tym pamięta! Współpraca z koniem jest niezwykle istotna. Jakie trofea zdobyłaś na koniach?
W porównaniu z moimi poprzednimi dyscyplinami, to na koniach nie istniałam. Na zawodach regionalnych często byłam w czołówce. Nawet zaczęłam jeździć konkursy 120. Najbardziej mnie cieszyło, że na profesjonalnych zawodach w klasie N byłam 10. Jednak cały czas marzyłam, aby startować w konkursach 140. Wielkim marzeniem jest też pojechać Grand Prix. Hm… To byłaby gratka.
Może to wszystko przed Tobą?
Nie wiem. Kiepsko to widzę. Jeździectwo to trudny sport. Nigdy nie doszłam do perfekcji. Z koniem trzeba dużo pracować, aby jeździec i koń byli gotowi do zawodów. Nie można jeździć weekendowo.
Czy przy Twojej dużej determinacji i woli walki byłabyś w stanie osiągnąć sukces na miarę boksu?
Myślę, że tak. Moja forma fizyczna jest bardzo dobra. Gdybym chciała, to jeszcze miałabym szanse wrócić na ring, ale mi się po prostu już nie chce. Jak dotąd zadawalają mnie Mistrzostwa Gwiazd Art. Cup. „Lewada”. Uwielbiam Zakrzów. Tam jest prawdziwa zabawa. Zwierzęta nie mają trudnych zadań, mają malutkie przeszkody. Konie tam są celebrowane. Zwierzę jest najważniejsze. Picie zdrowie konia o 12 w nocy ma swój urok i ludzie się świetnie bawią. Pierwsze moje zawody w życiu, to właśnie tam. Zajęłam II miejsce.
Po zaledwie miesięcznym treningu?
Tak. Jacek przywiózł mi pięknego ogiera. Wszyscy się go bali. Był jurny. Rżał, ale jakoś sobie poradziłam.
Czy Twojego 19-letniego syna zaraziłaś pasją do koni?
Trzyma się od nich z daleka, chociaż kilkakrotnie siedział na ich grzbiecie. To go nie wciąga. Uważa, że jazda na koniu to wykorzystywanie zwierząt. Wybrał jazdę na deskorolkach.
Czy konie mechaniczne mogą zastąpić żywe?
Zdecydowanie wolę konie prawdziwe od mechanicznych. Kiedy jednak zobaczyłam profesjonalnie przygotowany samochód, byłam ugotowana. Pojechałyśmy z koleżanką na pierwszy rajd Trzepowo Sprint. Adrenalina niesamowita, pod warunkiem, że siedzę za kółkiem. Uwielbiam jeździć samochodem, ale koń to zupełnie inna bajka.