Z Markiem Siudymem rozmawia Inka Wieczeńska.
Foto: Inka Wieczeńska
Jest Pan obdarzony wyjątkowymi zdolnościami malarskimi, aktorskimi i jeździeckimi. Które z nich są dla Pana najcenniejsze?
Żadnej z tych dziedzin nie poświęciłem się do końca. Wszystkiemu, co się robi, trzeba oddać się całkowicie. Zdolności malarskie dostałem w prezencie od rodziców. „Uwaliłem” maturę, ale po obejrzeniu moich prac awansem dopuszczono mnie do egzaminów w PWSP. Niestety, nie zdałem na tyle dobrze, aby mnie przyjęto. I od tej pory pędzla nie dotykałem, choć malowanie i rysowanie przychodzi mi z łatwością.
Wybrał Pan zawód aktora.
Dobrze się stało, gdyż jestem człowiekiem dynamicznym. Mój temperament idealnie pasuje do tego zawodu, dlatego lubię i szanuję aktorstwo. Zapewnia mi egzystencję i zadowolenie bycia z ludźmi, z którymi świetnie się czuję. I tak pracuję już 36 lat. Nie oznacza to, że aktorstwo jest moim przeznaczeniem, bez którego nie mógłbym żyć. To, czego najbardziej mi żal, to to, że koniom nie poświęciłem się całkowicie. Tak naprawdę najbliższe memu sercu są konie.
Ma Pan przecież swoje własne konie.
Mam nadal trzy. Jeden, 23-latek już na emeryturze. Wpadł w moje ręce po wielu przejściach i obecnie przeżywa trzecią młodość. Druga, 16-letnia folblutka i jej 7-letni synek stoją w stajni w Ojrzanowie, gdzie mają fantastyczne warunki. Rano idą na karuzelę. Potem na cały dzień w dużych grupach chodzą po leśnych padokach. Szkoda tylko, że nie mogę częściej do nich przyjeżdżać.
Pana fascynacja jazdą konną to wynik edukacji aktorskiej?
Nikt nie uczy aktorów jeździć konno. Z tymi dzielnymi zwierzakami jestem związany już przeszło 40 lat. Zamiłowanie do koni odkryłem, dosiadając pociągowego konia na oklep w gospodarstwie mojej rodziny w Pruszczu Gdańskim. To było ważne przeżycie. Potem była długa przerwa. Dopiero studenckie lata spędzałem na Służewcu na porannych galopach. Wówczas wyścigi stały się moją pasją. A nie skoki? Oczywiście, to moja ulubiona konkurencja. Skoki przez przeszkody są najpiękniejszą i najbardziej klarowną dyscypliną. Królową sportów jeździeckich jest oczywiście WKKW. Jeździec może się wykazać wszystkimi umiejętnościami. Jednak w większości mojego życia przygotowywałem konie pod zawodników.
Pokochał Pan Służewiec!
Do dzisiaj jestem mu wierny, bo tutaj dba się o zwierzęta. Komuś zależy na tym, aby przyjemność była nie tylko po stronie graczy, dżokeja czy właścicieli, ale również po stronie konia. Nikt się tutaj nie przeraża, że konie brykają i szaleją. Takie jest ich prawo młodości i temperamentu. Nikt nie zakłada im czarnej wodzy, bo się boi, że spadnie. Nikt nie blokuje ich na wypinaczach, żeby kręgosłup im siadał. Wszystko ma swój rytm. Grupa jeźdźców kłusikiem pomyka pięknymi ścieżkami na tor. Tutaj z trenerem wykonują swój program galopów. Konie wietrzą płuca i pobudzają wszelkie organy do działania. Kończy się praca. Konie mają umyte nogi, wchodzą do karuzeli i często przed wejściem do stajni lubią wytarzać się czy stanąć dęba w czystym wiślanym piasku. Tak jak to jest w stajni u Józka Siwonia. Nawiasem mówiąc, to moja wyścigowa rodzina. Istotne jest, że wszędzie koniki są w grupie, bo wiadomo, że są zwierzętami stadnymi.
Wymarzone miejsce dla koni.
Konie tutaj mają raj. Potrzebują brykania, szaleństwa i gonitwy. Wyścigi im to zapewniają. Koniom na wyścigach jest przyjemnie i niech nikt nie mówi, że tu są konie katowane czy niszczone. Reguły postępowania z końmi są bardzo określone.
MówI się o zbyt wielu kontuzjach.
A ile kontuzji, urazów kręgosłupa, wszelkich złamań jest wśród koni ujeżdżeniowych. Bolą mnie fałszywe opinie na temat wyścigów. Uważam, że to najlepszy czas w życiu konia. Pluje się na wyścigi przez pseudomiłośników koni. Ciumkają, głaszczą je, a nie wypuszczą na padok, bo koń sobie coś zrobi. Nie kastrują koni, które nie mają szans bycia reproduktorem. Wówczas koń jest ogierem i skazany jest na samotność. Plagą prywatnych właścicieli drogich koni jest to, że konie samotnie stoją w boksie. Jedynie wychodzą na trening. Nie mają momentu psychicznego odblokowywania się i spędzania czasu w swoim towarzystwie. To jest maszyna do spełniania ludzkich marzeń i ambicji. Nie myśli się o zdrowiu psychicznym konia.
Takich niedorzeczności spowodowanych chorymi ambicjami jest sporo.
Czasami ludzie ładują się w dyscyplinę, którą sobie wymarzyli, ale nie mają do niej predyspozycji. Jeżeli jeździec w skokach dochodzi do pewnej wysokości i boi się wyżej skakać, powinien zrezygnować dla dobra siebie i konia. Jest masę fantastycznych dyscyplin jeździeckich, które można do siebie dopasować.
Odzywa się w Panu żyłka instruktora.
Zbyt bliskie są mi konie.
Jako instruktor może się Pan pochwalić znacznymi osiągnięciami.
Mogę być dumny z Jacka Okińczyca. Miło mi było usłyszeć, że lata naszych treningów to był dla niego piękny i niezmarnowany czas.
Owocne stały się również kontakty z Jackiem Kadłubowskim?
W latach 80. XX w. nie miałem pracy w teatrze, wówczas trafiłem na Jacka. Szukał ludzi świadomie jeżdżących. Pod potrzeby filmu uczył konia rozmaitych umiejętności. Jako jeździec z doświadczeniem stałem się mu przydatny. Przy okazji i ja wiele przy nim się nauczyłem. Zawsze, kiedy człowiek może się czegoś nauczyć i rozwinąć, to ma sens.
Gdzie zdobywał Pan jeździeckie ostrogi?
Parę lat jazd w warszawskim AKJ, potem Służewiec, treningi w KJ „Lotnik” i długie lata w pięciobojowej stajni CWKS „Legia” dały mi gruntowne przygotowanie. Miałem też szczęście do trenerów, profesorów. Mówili mi fundamentalne rzeczy. Obudzili we mnie chęć poszerzania wiedzy.
W tej chwili odkrył Pan nową dziedzinę jeździecką?
Strzelanie z łuku z galopującego konia. Ten sport uprawiany jest na całym świecie, tylko mało rozpropagowany. Ciągłość w tych zawodach mają Koreańczycy, Japończycy, Mongołowie, Turkmeni, Turcy, Węgrzy. I co ciekawe, Polacy wiodą prym. Na szlaku tatarskim, w miejscowości Bohoniki, były trener zapaśników Janusz Cukierman szkoli ludzi. Jego synowie, słynni zapaśnicy, obecnie jeżdżą. Polscy zawodnicy są w czołówce światowej. W Seulu zdeklasowali resztę świata. W tym roku w Poznaniu Polacy po raz pierwszy zorganizowali Otwarte Mistrzostwa Europy w Łucznictwie Konnym, na które przyjechała czołówka światowa. Jest to bardzo efektowny sport.
Na czym te zawody polegają?
Z galopującego konia strzela się z refleksyjnego łuku do tarczy. Należy sprawnie wyciągać strzały, zakładać na cięciwę i zdążyć wystrzelić. Jest to fascynująca dyscyplina. Wymaga świetnej umiejętności galopowania, koordynacji, spokoju i opanowania.
Pan już próbował?
Spróbowałem. Jestem tym zachwycony. Myślę, że idzie mi to nieźle, tak samo jak mojemu synowi.
Teraz będziemy Pana dopingować nie tylko podczas gonitw i skoków, ale i w łucznictwie konnym?
Myślę, że tak (śmiech).
Dziękuję za rozmowę.