Z aktorką Krystyną Sienkiewicz rozmawia Inka Wieczeńska.
Foto: Inka Wieczeńska
Krystyna Sienkiewicz ze swoim niezwykłym charakterem jest jak wulkan energii. (Śmiech).
Jestem cholerykiem. Wybucham i natychmiast gasnę, ale potem siebie karcę. To typowe dla Wodnika. Mam wszystkie cechy znaku do kwadratu, bo urodziłam się 14 lutego, czyli w samym środku znaku. Posiadam wielką niecierpliwość. Kiedy coś robię, to musi być natychmiastowy efekt. Jeżeli nie, to tak zrobię, żeby ludzie pochwalili i uważali, że to jest efekt, chociaż dużo więcej od siebie wymagam. Muszę być, Ineczko, wulkanem.
I dla tego jesteś mocno zapracowana.
O tak. Jeżdżę po Polsce, latam po świecie. Dzisiaj już nie mam czasu, żeby złapać ciszę, wejść do kąta i coś pisać czy malować. Moje urlopy to parodia. Muszę je mieć dla mojej zwierzyny. Po moim domu chodzą 4 koty i 4 psy. One muszą miejskie powietrze zmienić na wiejskie z dobrym klimatem. A przy okazji i ja zdrowieję. Pamiętasz, Mickiewicz pisał: „Jeżeli chcesz przejść cało pomiędzy światowym rozruchem, bądź dla zwierząt człowiekiem, a dla ludzi duchem”. Staram się, aby tak było. Mam dla zwierząt szacunek. Tak zostałam wychowana. Wyniosłam z domu dobre wychowanie, a nie telewizor. (Śmiech)
Zostałaś bardzo mocno doświadczona przez życie i jesteś uczulona na krzywdę.
Niechętnie o tym opowiadam. Mama wcześnie umarła, a ojca zamordowali Niemcy. Z Rysiem, ojcem Kuby Sienkiewicza, byliśmy sierotami. Miałam ciut lepiej niż on, bo wychowywano mnie w domach prywatnych, a Rysio był w sierocińcach. Pomimo tego skończyliśmy cenne uczelnie i osiągnęliśmy sukcesy.
Nie przeszłaś też obojętnie obok porzuconej dziewczynki.
Nikt by jej nie wziął, tylko frajerska Sienkiewicz. Matka miesiąc po porodzie wyrzuciła nieuleczalnie chore dziecko. Wychowywałam ją, ale to wszystko bardzo skomplikowane. Trudno mi o tym mówić.
Temat zwierząt jest dla Ciebie mniej przykry.
Nie wyobrażam sobie życia bez zwierząt. Zwierzęta uczą nas szacunku i miłości, a także poprawiają nam charakter. Jestem prezesem Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Mam schronisko i jeżeli coś się błąka, to wiem, że muszę się tym zająć. Boleję nad tym, że konie w Polsce mają okrutny żywot. Stanowią przede wszystkim zwierzęta rzeźne. Cielaki też się zabija, a przecież mają piękne oczy i piękne rzęsy. Ten sam los spotyka krowy, które są ślicznymi i kontaktowymi zwierzętami. Małpom obcinają czaszki, aby zjeść móżdżek. Trzeba to ludziom wybaczyć, bo tak jest skonstruowany świat. Na to nie możemy wpłynąć, ani nawet powiedzieć kategorycznie NIE. Nasz protest nic nie znaczy. Mogę tylko na ten temat westchnąć!
Stale jeszcze mamy zbyt małą wrażliwość w stosunku do zwierząt.
Często sami jesteśmy świadkami maltretowania ich. Konie są głodzone, niepojone przez okrutnego, prymitywnego chłopa. Sama byłam świadkiem, jak kobieta przekrzykując wulgaryzmami piejącego koguta, kopała inne zwierzęta. Ile razy widzi się długo stojące krowy na pastwiskach z nabrzmiałymi cycami. Muczą do swoich właścicieli, aby się zlitowali i wydoili je. Nie zapomnę, kiedy jechałam w zimie na egidowy koncert i stała krowa skuta lodem. A ten cham pił pewnie wódę. Nie mogę nawet o tym mówić. Nienawidzę „chłopstwa ”. Niech się obrażają ci, co są okrutni. Pokarzę ci mojego Reksia, co ma wybite zęby przez swojego gospodarza. Zobaczyłam go jako umierający szkielet. Wszystkie moje zwierzaki są z obciążeniami. Błąkały się po polach czy lasach. Teraz mają swój Hollywood.
Masz małe zwierzątka, ale gdybyś tylko pomieściła, to i konie zaprosiłabyś do swojego domu?
Gdyby konie umiały przychodzić do stołu, to zaprosiłabym je na wigilię. Niejeden obiadek dałabym konikowi i nie tylko z owsa. Uwielbiałam rysować konie. Pamiętam, kiedy byłam studentką II roku Akademii Sztuk Pięknych, pojechaliśmy na plener malarski do Łącka. Tam była stadnina koni. Nie podchodziłam zbyt blisko. Mam respekt do koni. Kiedy stały w boksach, wówczas czułam się bezpieczna. Rysowałam, ale tylko zady końskie. Nieraz odwracały głowy, to czasem koło tyłka znalazła się głowa z fryzurą. (Śmiech)
Konie przerażają Cię swoją wielkością?
Koń jest olbrzymem. Jest większy ode mnie. Koń to większe państwo niż ja. Bez paszportu nie odważę się przekroczyć jego granic… Nie, nie odważę się. Kiedy widzę konia, to się mogę tylko nim zachwycić.
Czyli nigdy nie jeździłaś konno?
Byłam raz na grzbiecie konia. Mój znajomy Piotrek Szczepanik miał niedużą stadninkę w Międzylesiu. Miał zaledwie dwa rumaki. Ocierałam się o te konie. Koń jest bardzo lękliwy, ale potrafiłam na niego wskoczyć. Cały się spina i podskakuje do góry. Wówczas jestem już za wysoko. Boję się jego strachu.
Koń jest dla Ciebie nieprzewidywalny?
Tak. Zawsze się dziwię tym, co wprowadzają konia do miasta. Te patrole na koniu. Pomimo że ma założone klapki na oczy, to i tak musi mu serce łomotać. Dla swojego własnego widzimisię nie wolno koniowi fundować takich wrażeń.
W wielu miastach jest policja konna.
Na całym świecie jest. Jeżeli te konie są zadbane, kochane i od małego przygotowywane do miejskiego gwaru, to jest to do przyjęcia. Przyjemnie zobaczyć taką straż.
Jesteś częstym bywalcem stadnin końskich?
Tak, to ze względu na moich kochanych przyjaciół Anię i Romualda Bokunów, którzy są koniarzami. Zabierają mnie do zbrosławickich czy zakrzowskich stajni. Jestem ich kompanem. Stąd moja obecność na zawodach czy imprezach konnych. Jestem im za to wdzięczna, bo pewnie sama bym nie pojechała. Konie są nieprawdopodobnej urody i wielkiej mądrości. Są fenomenalnie narysowane przez naturę. Odnoszę się do nich z wielkim szacunkiem i zachwytem.
Dziękuję za rozmowę.
XIV Mistrzostwa Art Cup „Lewada” (Zakrzów 3-4.09.2011)
W pierwszy weekend września w Zakrzowie na Opolszczyźnie spotkało się ponad 80 osobowości świata kultury, filmu, teatru i sportu na XIV Mistrzostwach Gwiazd Art Cup. Spotkanie gwiazd w Klubie Jeździeckim „Lewada” specjalizującym się w ujeżdżeniu stało się dorocznym świętem artystów i koni. Twórcami tej niepowtarzalnej imprezy są znani i lubiani koniarze: dziennikarka telewizyjna Katarzyna Dowbor i Andrzej Sałacki, wielokrotny medalista Mistrzostw Polski w ujeżdżeniu, a zarazem prezes klubu „Lewada”. Spotkanie to daje szansę artystom sprawdzenia swoich umiejętności jeździeckich. Gwiazdy rywalizowały o tytuły najlepszych w trzech konkurencjach: powożeniu, skokach i ujeżdżenia. Emocje studziły westernowe pokazy konne oraz sztuki ujeżdżania prezentowane przez wielokrotną mistrzynię Polski Żanetę Skowrońską. Zmaganiom bacznie przyglądała się licznie zgromadzona publiczność i honorowi goście z wybitnym reżyserem Krzysztofem Zanussim na czele. „Lwy Lewady” przyznawane za szczególne osiągnięcia dla klubu trafiły w tym roku w ręce niezapomnianej Jagny z „Chłopów” Emilii Krakowskiej i bywalców sklepowej ławeczki z serialu „Ranczo” Bogdana Kalusa i Sylwestra Maciejewskiego. „Śpiewająco” powożąc bryczką, przejechali parkur tenor Opery Śląskiej Juliusz Ursyn- Niemcewicz z luzakiem Katarzyną Plutą, dyrektorem artystycznym zespołu Śląsk. Zajęli najwyższe miejsce na pudle. Ex aequo na pierwszym miejscu w ujeżdżeniu uplasowały się dwie amazonki – dziennikarka Katarzyna Dowbor i aktorka Ania Powierza. Bezkonkurencyjnym w skokach okazał się tancerz Maciej „Gleba” Florek. Żar letniego słonecznego dnia koiły występy Zbigniewa Wodeckiego, Czerwonego Tulipana i włoskiego coverbandu Tree Gees. Jeździeckie Mistrzo- stwa Gwiazd to jedyna tego typu impreza w Polsce, ciesząca się niezwykłym powodzeniem i niepowtarzalną atmosferą. To właśnie tutaj, w XIX-wiecznym pałacyku otoczonym sta- rymi, tajemniczymi drzewami, jeden z najlepszych jeźdźców spośród grona aktorów Daniel Olbrychski będzie świętował 50-lecie swojej pracy twórczej. To nie lada gratka. W tym też czasie klub „Lewada” będzie świętował swoje 20. urodziny. Plany klubu są imponujące. Imponujące jest też to, że niebawem Zakrzów będzie stanowił nowoczesny ośrodek jeździecki na skalę europejską. Miejmy nadzieję, że te luksusy nie zmienią zaczarowanego klimatu spotkań.