Rozmowa z założycielką Fundacji Horse Sport, Agnieszką Kopką, o pracy, która nie nuży i klinice ujeżdżeniowej z Ullą Salzgeber.
Foto: Miłosz Czechowski
Horse Sport to prywatna inicjatywa. Opowiedz o początkach tej idei.
Agnieszka Kopka:
Pomysł powstał już dawno i napisała go proza życia – szukanie dobrego trenera z doświadczeniem popartym wynikami w sporcie, rzetelnej i fachowej wiedzy, chęć podpatrzenia najlepszych i skonfrontowania z nimi swoich umiejętności. Taki scenariusz przerabia chyba większość osób mających ambicje osiągnięcia czegoś w jeździectwie. Pomysł musiał poczekać na odpowiedni moment, aby ujrzeć światło dzienne. Przez ostatnie 10 lat pracowałam w dużych międzynarodowych korporacjach na odpowiedzialnych i eksponowanych stanowiskach. Postanowiłam zrezygnować z „wyścigu szczurów” i spróbować robić to, co kocham, bo ktoś mądry mi powiedział, że jak się robi to, co się kocha, to się nie pracuje. I tak oto postanowiłam zrealizować pomysł, inwestując prywatne pieniądze i swój czas. Mam nadzieję, że w perspektywie czasu Horse Sport stanie się również moim sposobem na życie.
Jakie są najważniejsze cele fundacji?
Nadrzędnym celem jest popularyzacja i rozwój jeździectwa w Polsce, obejmującego wszystkie formy uprawiania tego sportu (w tym profesjonalną i amatorską) poprzez szeroko rozumianą edukację oraz działania promocyjne, jak również podniesienie kwalifikacji polskich zawodników i kadry szkoleniowej. W sumie postawiliśmy sobie siedem celów, w moim przekonaniu, równie ważnych. O dwóch już powiedziałam. Pozostałe to: wspieranie strategii Polskiego Związku Jeździeckiego oraz Polskiego Związku Hodowców Koni w zakresie rozwoju narodowego przemysłu konnego, propagowanie wiedzy na temat profesjonalnego jeździectwa, uatrakcyjnienie rywalizacji sportowej podczas zawodów rangi regionalnej i ogólnopolskiej, promocja i rozwój jeździectwa osób niepełnosprawnych, propagowanie oferty przemysłu konnego, w szczególności usług związanych z użytkowaniem koni wierzchowych w środowiskach wiejskich i najuboższych jako formy przyszłego zatrudnienia oraz samozatrudnienia.
Jak oceniasz dotychczasową działalność Horse Sportu? Czy ta inicjatywa napotyka trudności, czy wręcz przeciwnie?
Dobrze, choć mamy już za sobą pierwsze porażki, m.in. konsultacje z Michaelem Jungiem – Mistrzem Świata WKKW, które nie doszły do skutku ze względu na bardzo małe zainteresowanie. Cieszę się, że formuła konsultacji jeździeckich prowadzonych przez autorytety w danej dziedzinie zyskała aprobatę środowiska, a nasza strona internetowa staje się powoli źródłem, do którego sięgają jeźdźcy szukający rozwiązań swoich jeździeckich problemów. Największą trudnością jest chyba brak rąk do pracy. Mam wiele pomysłów, których nie jestem w stanie sama zrealizować. Druga, dość kłopotliwa rzecz, to trudność z ustaleniem terminów klinik z niektórymi zawodnikami. Ich kalendarze są tak napięte, że mimo najszczerszych chęci, nie są w stanie zadeklarować z wyprzedzeniem konkretnej daty. Niewątpliwie przeszkodą jest również nastawienie wielu osób ze środowiska, którym wydaje się, że niewiadomo ile zarabiamy na sprzedaży biletów. Zgadza się – nie rozdajemy ich za darmo, ale prawda jest taka, że żeby na tym zarobić, trzeba by było zorganizować konsultacje za stodołą.
Co to znaczy „profesjonalne jeździectwo”?
Mogłoby się wydawać, że chodzi o nic innego, jak o zawodowe jeździectwo. Tymczasem nasza inicjatywa nie jest skierowana do zawodowców, wręcz odwrotnie. Chcielibyśmy z ich pomocą zaszczepić w osobach jeżdżących czy chcących jeździć konno właściwy sposób uprawiania jeździectwa – zgodny ze sztuką i kanonami ogólnie przyjętymi na całym świecie. Zatem nie „ujeżdżanie”, a „ujeżdżenie”, nie „pociągnij licką i kopnij konia”, ale „zewnętrzna wodza, wewnętrzna łydka” itd. W Polsce mamy bardzo dobrych jeźdźców, coraz więcej dobrze przygotowanych ośrodków jeździeckich i zaczynamy jeździć na koniach, na których jeździ Zachód. Myślę, że problemem jest niewłaściwe szkolenie (nie mylić z system szkoleniowym!) i niewielu doświadczonych trenerów, mogących pochwalić się konkretnymi osiągnięciami. Żeby lepiej zobrazować to, co mam na myśli, przytoczę anegdotę. Przy okazji organizowanych przez nas konsultacji z Michaelem Jungiem zadzwoniła do mnie Polka mieszkająca w Niemczech, zainteresowana udziałem w szkoleniu. Westchnęła, że jeźdźcy w ojczyźnie to mają dobrze. Już na drugiej lekcji jedziecie do lasu, a my przez dwa lata musimy jeździć na lonży – powiedziała. Miała rację, ale można to odwrócić – podczas kiedy my jesteśmy w lesie, Niemcy zajmują miejsca w ścisłej czołówce światowego jeździectwa.
Kliniki jeździeckie to jedna z propozycji Horse Sportu. Debiutowaliście kliniką z Anky van Grunsven. Czego, jako organizatora imprez jeździeckich, nauczyło Cię to spotkanie?
Tego, że sukces tkwi w ludziach, z którymi się pracuje, i że trzeba zwracać uwagę na szczegóły, a każdą rzecz należy sprawdzać milion razy. I znowu anegdota. Niewiele by brakowało, żeby klinika z Anky nie doszła do skutku i to z powodu, który trudno sobie wymyślić. Bilety lotnicze dla Anky zarezerwowałam już w grudniu (szkolenie odbyło się w marcu). Na dzień przed kliniką, kiedy wszystko było już gotowe i zaczęli się zjeżdżać pierwsi goście, zadzwoniła do mnie asystentka i powiedziała, że Anky nie przyleci. Bilet, który kupiłam, był źle wystawiony. Zamówiłam go dla Anky van Grunsven, a powinnam dla Eleonory van Grunsven, bo tak naprawdę ma na imię. Procedury na lotniskach są nieubłagane i jeśli imię lub nazwisko pasażera różni się od tego, które jest na bilecie – pasażer nie leci. Teraz się z tego śmieję, ale wtedy? Do dzisiaj na dźwięk imienia Eleonora przechodzą mi ciarki po plecach.
Co jest zaletą takich klinik? Czy w krótkim czasie faktycznie można zaczerpnąć trochę z tej wiedzy, którą mają specjaliści?
Największą zaletą takich klinik jest możliwość spotkania się i skonfrontowania swoich umiejętności z wybitnym zawodnikiem lub trenerem. Wspólnym hasłem klinik jest „The secrets of success”. I taki jest plan – by poznać sekret sukcesu zaproszonych gości lub choć zbliżyć się do niego. Myślę, że zorganizowanie takiego indywidualnego treningu byłoby trudne, a przede wszystkimi kosztowne. Uczestnicy poprzednich konsultacji zgodnie twierdzą, że dzięki nim wiele się nauczyli. Proszę jednak nie zakładać, że po dwóch czy trzech treningach problem zniknie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jeśli ktoś przyjeżdża z takim nastawieniem, wyjedzie rozczarowany. Konsultacje mają na celu ukierunkowanie jeźdźca w pracy z koniem, w szczególności w zakresie zgłoszonego problemu czy danego zagadnienia. Nieprzypadkowo te szkolenia nazywa się klinikami. Lekarzem jest osoba prowadząca trening, a pacjentami jeździec i jego koń. Trener diagnozuje dolegliwości i zaleca leczenie, czyli sugeruje, co należy robić, by rozwiązać problem.
W listopadzie klinikę ujeżdżeniową poprowadzi Ulla Salzgeber. Długo zastanawiałaś się nad wyborem gościa? I czy Ulla długo zastanawiała się nad odpowiedzią na zaproszenie?
Imponuje mi debiut Ulli na Igrzyskach Olimpijskich w Sydney. Miała wtedy 42 lata i wróciła z dwoma medalami – złotem za konkurs drużynowy i brązem za indywidualny. Przez lata partnerował jej niezawodny wałach Rusty. Podczas finału mistrzostw świata w ujeżdżeniu w Göteborgu w 2003 r., w konkursie Freestyle, pokazała jeden z najlepszych przejazdów w swojej karierze. Ulla najczęściej wybiera do takich startów muzykę operową. Przejazd z mistrzostw ze Szwecji do słynnej kantaty Carmina Burana robi piorunujące wrażenie. Poza tym wiele słyszałam o jej zamiłowaniu do uczenia jazdy konnej. I chyba można powiedzieć, że i w tej dziedzinie jest konsekwentna, bo założyła własny ośrodek dresażowy. W jej ponad 20-letnie doświadczenie trenerskie wpisuje się m.in. wyszkolenie jeździeckiej kadry Bawarii i Filipin. Po obejrzeniu kilku jej treningów i relacji z podobnych klinik nie miałam wątpliwości, że to doskonały pomysł. Ulla od razu przyjęła nasze zaproszenie. Prowadzi wiele takich konsultacji na całym świecie, więc jedyną trudnością, którą rzecz jasna udało się pokonać, było ustalenie terminu kliniki w Polsce.
Jakie wrażenie zrobiła na Tobie mistrzyni ujeżdżenia?
Jest uśmiechnięta i gościnna! Kiedy spotkałyśmy się, by omówić szczegóły kliniki, przyznała, że jest bardzo ciekawa tego wydarzenia i współpracy z jeźdźcami i ich końmi. Potrafi ciekawie opowiadać o swoich uczniach, z których jest dumna, o swoich nauczycielach, którym wiele zawdzięcza, m.in. o generale Albercie Steckenie. Obserwowałam jej treningi. Jest wymagająca, ale porozumienie z końmi, jak i z uczniami, ma doskonałe. Cenię ją również za to, jakim jest człowiekiem – otwartym i pomocnym.
Jak wygląda rekrutacja par (jeździec- koń), które później uczestniczą w klinikach?
Pary są wybierane wspólnie z prowadzącym szkolenie lub w oparciu o jego sugestie, na podstawie przesłanych zgłoszeń. Głównym kryterium wyboru jest zgłoszony problem. Zależy nam, aby pokazać pary na różnym poziomie zaawansowania, tak aby każdy z kliniki mógł wynieść coś dla siebie. Celem naszych klinik jest przede wszystkim pokazanie sposobu rozwiązywania konkretnych problemów oraz poprawiania różnych błędów, a nie oglądanie dobrych lub gorszych przejazdów. Dlatego też kryterium wyboru nie są wyniki pary, ale zgłoszony przez jeźdźca problem lub zagadnienie, które chciałby poruszyć podczas swoich sesji treningowych.
Co znajdziemy w programie kliniki?
Klinika będzie trwała trzy dni (piątek -niedziela), przy czym piątek będzie zamknięty dla publiczności. Każdego dnia obejrzymy 12 par na różnym poziomie zaawansowania, zarówno jeźdźców, jak i koni. Sesje podzielone będą tematycznie i dedykowane konkretnym zagadnieniom, m.in. pracy z młodym koniem, poprawianiu dosiadu i działaniu pomocami, poprawianiu jakości poszczególnych chodów, pracy nad konkretnymi elementami od poziomu N do GP. Konsultacjom towarzyszyć będą seminaria z lekarzami weterynarii z Centrum Zdrowia Konia poświęcone zagadnieniom z dziedziny okulistyki i stomatologii oraz praktyczne warsztaty z Wacławem Pruchniewiczem, sędzią dyscypliny ujeżdżenia, który wyjaśni zasady sędziowania oraz skalę oceny poszczególnych elementów. Dla wszystkich uczestników konsultacji przygotowaliśmy również poczęstunek i materiały szkoleniowe. Zapewniamy także tłumaczenie symultaniczne (każdy dostanie specjalny odbiornik).
Czy szykujecie jakąś niespodziankę dla Ulli Salzgeber?
Mamy szpiega w kuchni, który wie, jak rozpieścić kulinarnie naszego gościa. W trakcie spotkań będzie można usłyszeć wybraną specjalnie dla Ulli muzykę z Kurów i obejrzeć filmy z przejazdów niemieckiej zawodniczki. Reszta niespodzianek jest tajna.
Kto będzie gościem kolejnych klinik?
Nasze zaproszenie przyjęli m.in.: Monica Theodorescu, Meredith Michaels-Beerbaum, Jose Lansink i Jean Beemelmans.
Czy sądzisz, że trenerzy i zawodnicy, którzy poprowadzą kliniki Horse Sportu, znajdą jakiś wspólny mianownik dla opisania sekretu jeździeckiego sukcesu?
Może zabrzmi to banalnie, ale wydaje mi się, że tym wspólnym mianownikiem będzie praca u podstaw. Mam wrażenie, że większość problemów, z jakimi jako jeźdźcy borykamy się na co dzień, to właśnie braki w podstawach. Jestem przekonana, że żaden z trenerów czy zawodników prowadzących te szkolenia nie odkryje przysłowiowej Ameryki. Nie powinniśmy spodziewać się sztuczek czy cudów, ale raczej konkretnej wiedzy i konsekwentnej pracy, która pozwoliła bohaterom naszych klinik zdobyć tytuły najlepszych jeźdźców świata. Zarówno jeźdźcom, jak i szkoleniowcom te konsultacje pomogą w codziennym treningu, a przede wszystkim otworzą oczy na pewne kwestie, z pozoru tak oczywiste. Rozmawiała Iga Gierblińska