Solidną dawkę wrażeń dostarczyły Halowe Międzynarodowe Zawody Jeździeckie X Warsaw Horse Days, które połączone z innymi atrakcjami jeździeckimi, trwały od 24 do 27 marca 2011 r.
Tekst: Olga Gajda
Foto: Andrzej Klimczuk
Warsaw Horse Days odbyły się na warszawskim Torwarze i były okazją do przeprowadzenia Finału Pucharu Świata Ligi Europy Centralnej zarówno w dyscyplinie ujeżdżenia, jak i skoków oraz Międzynarodowych Zawodów CDI-W i CSI**W. Zdobyte przez zawodników punkty w trakcie finału ligi upoważniły niektórych do wyjazdu na Finał Pucharu Świata w Lipsku. Tę możliwość zapewniły sobie 2 pary z dyscypliny ujeżdżenia i 3 z dyscypliny skoków, odpowiednio: Katarzyna Milczarek i Ekwador (Polska); Robert Acs (Węgry) oraz Vladimir Beletskiy (Rosja), Tiit Kivisild (Estonia) i Gunnar Klettenberg (Estonia).
Biało-czerwono
W przypadku ujeżdżenia o prawie uczestnictwa w światowym finale rozgrwanym w Lipsku zadecydował jedynie warszawski konkurs, natomiast w przypadku skoków – przesądziła punktacja gromadzona w trakcie zawodów kwalifikacyjnych. W trakcie warszawskiego finału skoków przez przeszkody, zawodnicy mieli szansę podczas dwóch konkursów zdobyć maksymalnie 60 punktów. Za wygraną w jednym z nich przysługiwało 20 punktów, natomiast zwycięstwo w konkursie Grand Prix o nagrodę Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej gwarantowało aż 40 punktów. W efekcie dotychczasowa klasyfikacja zawodników mogła ulec gruntownej zmianie. I stało się!
Do konkursu Grand Prix, w którym zwycięzca otrzymywał 7,5 tys. euro, przystąpiły 32 pary. W tej doborowej stawce znalazło się: dziesięciu reprezentantów Polski, pięciu z Rosji, czterech z Estonii, trzech z Białorusi; po dwóch z Niemiec, Austrii i Litwy oraz po jednym z Węgier, Norwegii i Kirgistanu. Był to konkurs z rozgrywką przewidzianą dla par, które ukończą przejazd z zerowym stanem punktów karnych. Wysokość przeszkód na parkurze (do 155 cm) oraz ich ustawienie wymagały od jeźdźców wspaniałej współpracy z końmi, zwrotności wierzchowców oraz techniki jazdy dostosowanej do małej powierzchni parkuru. Tym wymaganiom sprostało niewielu, ponieważ przejazdy bez zrzutki zaliczyło jedynie 6 par. Ku radości publiczności, wśród tych szczęśliwców znalazło się aż trzech reprezentantów z Polski, tj.: Dorota Waskiel i Finnigan, Łukasz Wasilewski i Wavantos oraz Mściwoj Kiecoń i Urbane. Oprócz Polaków do rozgrywki zakwalifikowali się także: Vladimir Beletskiy i Rocketman 2 (Rosja); Tiit Kivisild i Cinnamon (Estonia) oraz Gunnar Klettenberg i Ulrike R (Estonia).
W trakcie rozgrywki do pokonania w normie czasu 50 s było 6 przeszkód: okser, stacjonata, triplebarre, okser, szereg i okser.
Jako pierwsza pojechała Dorota Waskiel i bezbłędnie pokonała pięć pierwszych przeszkód. Niestety pech chciał – strąciła ostatnią. Z czasem 37,32 ostatecznie zajęła 5. miejsce. Tuż za panią Dorotą ruszył do boju nasz kolejny reprezentant, Łukasz Wasilewski. Jemu także nie udała się sztuka przejazdu na zero. Wraz z Wavantosem strącili drugi człon szeregu i czas przejazdu 36,93 uplasował ich w końcowej klasyfikacji tuż za podium. Z kolei Vladimir Beletskiy reprezentujący Rosję wspaniale poprowadził Rocketmana 2 i za przejazd „na czysto” organizatorzy nagrodzili go energetycznym fragmentem rosyjskiego przeboju „Kalinka”. Start kolejnego jeźdźca – Tiita Kivisilda – już nie wzbudzał takich emocji, ponieważ poprzez sam fakt udziału w rozgrywce – zawodnik ten gwarantował sobie wyjazd do Lipska. Jak przystało na mistrza, pokonał jednak parkur bez zrzutki i po swoim przejeździe zajął pierwsze miejsce. Tuż za nim do walki ruszył Mściwoj Kiecoń, zwycięzca warszawskiego Grand Prix z 2009 r. Gdy tylko pojawił się na parkurze, na widowni nastąpiło chwilowe poruszenie, potem kibice mocniej zacisnęli kciuki i… Torwar znieruchomiał. Tak trwał do momentu aż szósta z rzędu przeszkoda została pokonana na czysto. I nastąpiła eksplozja! Burza braw i owacja na stojąco to nagroda publiczności jaką otrzymał Mistrz Polski za precyzyjny i niezwykle szybki przejazd. Trwał o 3 sekundy krócej niż Tiita Kivisilda, który ostatecznie zajął 2. miejsce. Jako ostatni pokonywał parkur Gunnar Klettenberg na Ulrike R, który szybko uspokoił nieco nadwątlone nerwy polskich kibiców. Ledwo wystartował, a już strącił drugą przeszkodę.
Podsumowując rywalizację w trakcie konkursów zaliczanych do dużej rundy, warszawskie zawody okazały się szczególnie udane dla Vladimira Beletskiego. Dzięki piątkowemu zwycięstwu w konkursie o nagrodę Ministra Sportu i Turystyki oraz trzeciemu miejscu w niedzielnym Grand Prix zdobył odpowiednią liczbę punktów, by wyjechać do Lipska. Przed rywalizacją w stolicy był sklasyfikowany na 5. pozycji.
Konkursy skokowe
Trzy dni jeździeckiej rywalizacji obfitowały na Torwarze w różnorodne konkursy. Nagrodę Prezesa Polskiego Związku Hodowców Koni wywalczyła polska para – Robert Wilczewski i Carlon. Wyprzedziła ona dwóch estońskich jeźdźców, którzy w czwartej turze konkursu „sześciu przeszkód” zaliczyli po jednej zrzutce. Polska triumfowała także w drugim konkursie małej rundy, podczas którego zawodnicy pokonywali przeszkody mierzące do 135 cm. W tym przypadku laur zwycięzcy przypadł Krzysztofowi Ludwiczakowi dosiadającemu Boliwii. Ten jeździec, na co dzień trenujący w wielkopolskim klubie Wechta Rosnówko, odbierał na Torwarze także gratulacje za pierwsze miejsce w rankingu seniorów (za 2010) i nominację do kadry narodowej. Konkurs nr 7, tj. Warsaw Grand Prix, okazał się natomiast szczęśliwy dla Łotysza – Andisa Varny. Najpierw udało mu się wygrać grupową rywalizację (grupy składały się z 4 jeźdźców), a następnie najszybciej i bez zrzutki pokonał przeszkody w tzw. rundzie zwycięzców. Kolejny konkurs – potęga skoku – zaskakująco przyniósł trzy równorzędne nagrody za pierwsze miejsce. Wyskakali je: Michael Kölz (Niemiec), Grzegorz Kubiak (Polska) i Tiit Kivisild (Estonia).
Ciekawostki z Torwaru
Najwięcej konkursów w trakcie Warsaw Horse Days wygrał niemiecki zawodnik Michael Kölz dosiadający Lexusa 54. Zwyciężył na nim w dwóch konkursach małej rundy. Z kolei wespół z Lordem 917 triumfował także w konkursie o nagrodę miesięcznika „Malemen”.
Wśród zagranicznych jeźdźców najliczniejszą ekipą była rosyjska. Sumując zawodników z dyscypliny ujeżdżenia i skoków, było to 7 osób. Z grona polskich juniorów, którzy również rywalizowali na Torwarze, z bardzo dobrej strony zaprezentował się Maksymilian Wechta dosiadający Ritusa, wierzchowca, na którym do niedawna jeździł Łukasz Jończyk. Wygrał konkurs nr 1, konkurs dwufazowy nr 5 oraz finał rundy juniorskiej.
W pierwszym konkursie małej rundy najlepiej z Polaków pojechała Monika Pasik na ogierze Dan.
W odróżnieniu od poprzednich lat, nie niedziela, ale sobota zgromadziła najwięcej publiczności. Czy na taką frekwencję wpłynęło pożegnanie Adama Małysza, które celebrowane było w Zakopanem i prezentowane w telewizji? Wszystko wskazuje, że raczej tak. Nawet konferansjerzy żartowali, że w Zakopanem jest latający Małysz, a w Warszawie latający Lorenzo.
To, co zaprezentował w Warszawie słynny Lorenzo – „zaklinacz koni” – przerasta jeździeckie wyobrażenie. Taki oto obrazek – luzem puszczonych 8 siwych koni, a Lorenzo stoi na grzbietach dwóch rumaków i kieruje tym stadem jedynie przy pomocy dwóch, dłuższych batów w stępie, kłusie, galopie, i skacze przez przeszkody – jest naprawdę imponujący.
Zgromadzona na Towarze publiczność miała także okazję podziwiać wyczyny skocznych Francuzów z zespołu Horse Man Team, którzy osobiście przeskakiwali przeszkody do 150 cm wysokości. Podobnie, jak w poprzednich latach wielką atrakcją jeździeckich zawodów były również pokazy psiej tresury, jazdy w damskich siodłach i sztuki powożenia w wykonaniu najlepszych polskich zawodników. Było porywająco i edukacyjnie, ponieważ w trakcie sportowej rywalizacji i w jej przerwach odbyło się także wiele konferencji o tematyce hipicznej.
Nowi organizatorzy
Nowym organizatorem zawodów na Torwarze, które odbywają się cyklicznie od 10 lat, jest Woffmark Idea Partners. Robert Balcerzak, przewodniczący grupy organizacyjnej wyjaśnia, że jako organizatorzy zgłosili chęć dłuższej współpracy z Polskim Związkiem Jeździeckim. Pytany o koszty organizacji zawodów powiedział, że to kwota rzędu 1,5 mln zł, ale szczęśliwie Urząd Miasta Stołecznego Warszawa dofinansował tę imprezę w granicach 300-400 tys. zł. –
Nam, organizatorom będzie zależało, żeby te zawody rozciągnąć w czasie. W każdym miejscu w Warszawie dostajemy rachunek do zapłacenia, jednak często czekają tam na nas wyciągnięte pomocne dłonie. Przykładem tego jest Centralny Ośrodek Sportu, Miasto Stołeczne i Polski Związek Jeździecki – dodaje Robert Balcerzak.
Mściwoj Kiecoń – zwycięzca konkursu Grand Prix
Urbane to fenomenalna klacz. Tworzycie idealną parę. Proszę kilka słów o bohaterce. – To klacz hodowli holenderskiej. Ma 10 lat. Bardzo dobrze się rozumiemy. Jeżdżę na niej od 4 lat. Dostałem ją od pana Jarosława Sekuły. Staram się wybierać dla niej najważniejsze zawody. To procentuje, bo klacz jest w doskonałej formie. Niebawem możecie więc pojechać na halowy Finał Pucharu Świata… – W tej edycji nie nastawialiśmy się na finał. Byliśmy tylko na 4 zawodach kwalifikacyjnych. W tym roku bardziej nastawiamy się na próbę startu w tegorocznych Mistrzostwach Europy oraz dobre zaprezentowanie Polski w drużynowych zawodach Promotional League. Jak wypadły starty w poprzednich kwalifikacjach halowego Pucharu Świata? – W Bratysławie udało mi się wygrać. Byłem najlepszy z naszej ligi. Następne kwalifikacje w Lesznie i Poznaniu pojechałem trochę bardziej pechowo. Za jednym i drugim razem zaliczyłem zrzutkę i choć zajmowałem w finale miejsca w pierwszej „10”, nie uzyskałem wystarczającej liczby punktów.
Marcin Szczypiorski, prezes Polskiego Związku Jeździeckiego
Panie prezesie, ile wynosi pula nagród dla zawodników biorących udział w Warsaw Horse Days?
– Jest większa niż w poprzednim roku. Pula nagród wynosi łącznie 100 tys. euro. W tym roku mieliśmy warunki finansowe narzucone przez Światową Federację. Wystąpiliśmy do niej o złagodzenie tych wymagań. W efekcie uzyskaliśmy niewielką ulgę.
Prawdą jest, że zawodnicy decydują się na ewentualny udział w zawodach, biorąc pod uwagę atrakcyjność nagród…
– Tak, obecnie zawodnicy są w większości właścicielami koni. Inwestują w ten sport bardzo duże pieniądze. Wydaje mi się, że pod względem nagród Torwar jest bardzo ciekawą imprezą. Na Torwarze nie startuje kilku dobrych zawodników, np. Andrzej Lemański. On na początku powiedział, że jego ta impreza nie interesuje. Jedzie natomiast z Bischofem na pierwsze otwarte zawody do Włoch i ma w planie kwalifikacje olimpijskie do Londynu.
Bilety na galę z Lorenzo, latającym Francuzem, kosztowały 100 zł. To chyba zbyt wygórowana cena?
– Galę z Lorenzo organizatorzy zaplanowali jako możliwość zdobycia pieniędzy na część sportową. Słusznie! Do tego, by w ogóle myśleć o organizacji tak dużej imprezy hipicznej, trzeba zgromadzić w gotówce co najmniej 500 – 800 tys. zł. Jak można pozyskać taką kwotę? To częściowo wpisowe od zawodników (350 euro od konia), sprzedaż biletów, ewentualnie sponsorzy oraz własne zasoby finansowe.
Żeby lepiej promować jeździectwo w Polsce, potrzeba lepszych wyników sportowych, więcej pieniędzy, wielokrotnie większego zainteresowania mediów i sponsorów?
– Wszystkie te rzeczy są ważne. Oczywiście wszędzie są potrzebne pieniądze. Nie będzie wyników sportowych, jak nie zainwestuje się w to dużych pieniędzy. Niezwykle ważne jest także zrozumienie wartości tego sportu i jego funkcji. Problemem jest również dostęp do koni w dużych aglomeracjach. Gdyby w miastach było więcej stajni, do których można dojechać samochodem w 10-15 minut, nastąpiłaby eksplozja jeździectwa.
W promocji jeździectwa przydałby się wielki talent sportowy…
– Mamy mnóstwo talentów. Najlepszym przykładem jest zeszłoroczny wynik Wojtka Dahlke na Olimpiadzie Młodzieży w Singapurze. Podczas tej rywalizacji zawodnicy losowali konie, a Polak cały czas był w czołówce. Warto to podkreślać, polscy jeźdźcy są w gorszej sytuacji, bo polska hodowla końska została zaniedbana.
Potrzeba jeździectwu sportowców takiej rangi, jak Adam Małysz albo Justyna Kowalczyk, by pociągnęli za sobą innych, a kibice chcieli utożsamiać się z ich sukcesami…
– W jeździectwie pewnie jest kilkoro kandydatów na zawodników formatu Adama Małysza czy Justyny Kowalczyk. Jestem przekonany, że nie mamy potencjalnie gorszego materiału ludzkiego. Trzeba po prostu umieć stworzyć wynik. Do tego potrzeba zainwestowania bardzo dużych pieniędzy. Potrzebny nam natomiast dostęp do koni z pierwszej półki, a nie trzeci czy czwarty rzut. W Polsce nie ma takich koni, które mogłyby rywalizować z najlepszymi na świecie. Nikt dotychczas nie wyhodował u nas takich koni.
Dziękuję za rozmowę.