Tekst: Marzanna Herzig Foto: Paulina Dudzik
Jedna z uczestniczek kursu instruktorskiego opowiedziała kiedyś niezwykłą historię pewnej juniorki ze swojego klubu, która miała na imię Wanda. Otóż zawodniczka ta – a trenowała ujeżdżenie – była niezwykle utalentowana i ambitna, miała świetnego konia i naprawdę bardzo przykładała się do treningów. Jej zaangażowanie skutkowało tym, że na treningach wykonywała obowiązkowe figury ujeżdżeniowe bezbłędnie i tak dobrze, że trenerka zapowiadała jej wielkie sukcesy i karierę w ujeżdżeniu. Problem tkwił jednak w tym, że podczas zawodów dziewczyna usztywniała się, zapominała o kolejności figur, nie panowała nad swoim koniem, w wyniku czego otrzymywała bardzo często niskie noty. Powodowało to oczywiście płacz i załamywanie się. Dlatego trenerka, szukając sposobu udzielenia pomocy Wandzie, przez dwa lata – zwłaszcza przed ważniejszymi zawodami – mobilizowała kilka osób z klubu do wspierania Wandy w czasie przygotowań do startów. Osoby te miały za zadanie nie tylko „kłaść” Wandzie do głowy, że jest dobra, ale musiały także zajmować ją w czasie wolnym od startów, aby nie pochłaniały jej myśli o nieuchronnej porażce i rozpaczliwym własnym nieudacznictwie. I rzeczywiście, te działania przynosiły efekty. Wanda odnosiła sukcesy i była bardzo szczęśliwa. Miała jednocześnie świadomość, że swoją dobrą postawę na zawodach zawdzięcza wsparciu osób z klubu i zawsze wyrażała swą wdzięczność. To dawało wspierającym poczucie satysfakcji i stanowiło nagrodę za włożony wysiłek. Ale – choć Wanda była bardzo koleżeńską i lubianą dziewczynką w klubie – po wielu miesiącach takich wspierających akcji, ich uczestnicy zaczęli czuć zmęczenie i zniechęcenie. No bo ile razy można ponawiać te same działania? I dlaczego Wanda nie nauczyła się przez tak długi czas radzić sobie sama? Po dwóch latach nikt już nie chciał angażować się w sprawy Wandy. A ona, gdy zabrakło tych zewnętrznych podpór, straciła całkowicie wiarę w siebie i do dzisiaj – chociaż wciąż startuje – nie osiąga już wyników podobnych do tamtych sprzed lat. Gdy zapytałam opowiadającą tę historię uczestniczkę, dlaczego nikt nie skierował Wandy do psychologa sportowego, odpowiedziała: „No wie Pani, przecież ona była normalna!”.
Ta odpowiedź, a także kilka innych, podobnych, a świadczących o błędnym wyobrażeniu roli i pracy psychologa w sporcie, skłoniły mnie do podjęcia starań w celu przybliżenia tej roli i sensu pracy psychologów w sporcie jeździeckim na łamach „Koni i Rumaków”.
Z zawodem psychologa skojarzonych jest wiele nawyków myślenia i utartych, a przestarzałych przekonań, które utrudniają, a w wielu przypadkach uniemożliwiają pod- jęcie treningu umiejętności psychicznych przyczyniających się do osiągania zamierzonych wyników i świętowania sukcesów sportowych. W przypadku wyjścia do zawodnika lub trenera z propozycją: „Idź do psychologa”, można usłyszeć obronne: „Chyba żartujesz! A co ze mną jest nie w porządku?”, „Co? Masz mnie za nienormalnego?”, „Na mnie to nie działa”, „To dobre dla cieniasów”, „Muszę sobie sam(a) poradzić!”, „Mam się przyznać, że nie potrafię sobie sam poradzić?”, „Koleżanka mówiła, że była, miała robić (tu wymieniane jest, co) i wcale jej nie pomogło!”. Zajmijmy się kolejno tymi stwierdzeniami.
„Chyba żartujesz! A co ze mną jest nie w porządku?”. Tak reagują osoby, które uważają, że psycholog jest kimś takim, jak psychiatra, wobec czego wizyta u niego oznacza przyznanie się do poważnego, a nawet wstydliwego problemu psychicznego. Tego rodzaju błędne przekonanie ma kilka przyczyn. Pierwszą jest brak wiedzy o tym, czym zajmuje się psychiatra, a czym psycholog. Otóż psychiatra jest lekarzem (po studiach medycznych) i jego zadaniem jest leczenie zaburzeń i chorób psychicznych. Natomiast psycholog lekarzem nie jest (psychologia wydzieliła się z filozofii) i zajmuje się poznawaniem i regulowaniem mechanizmów rządzących zachowaniem człowieka, dzięki czemu pomaga np. zwiększyć skuteczność zachowania czy wyeliminować niekorzystne nawyki zachowania. Drugą przyczyną jest poczucie zagrożenia i upatrywanie w propozycji udania się do psychologa niekorzystnej oceny własnej osoby. Tymczasem składający taką propozycję najczęściej ma nadzieję na korzystną zmianę zachowania u tego, komu ją składa. Trzecią przyczyną może być negatywne skojarzenie z lat szkolnych, gdy „do psychologa” nauczyciele wysyłali takich uczniów, których uważali za zbyt trudnych do opanowania lub nieświadomych swoich zachowań. W sytuacji sportowej mamy natomiast do czynienia z dokładnie odwrotnym procesem: do psychologa udaje się ktoś, kto ma potrzebę panowania nad swoim zachowaniem zarówno w sytuacjach treningowych, jak i startowych. Ponadto przyczyną udania się do psychologa sportowego jest potrzeba rozwinięcia swojego potencjału. Czwarta przyczyna może być efektem obrazu psychologa, jaki wyłania się z filmów, w których praca psychologów jest mocno zafałszowana. Wyobrażenie, że w gabinecie psychologa sportowego leży się na kozetce, a psycholog grzebie w psychicznych trzewiach klienta jest naiwne i całkowicie fałszywe. Psycholog sportowy stara się poznać zawodnika przede wszystkim w takim zakresie, w jakim jest to niezbędne do wdrożenia właściwych działań korygujących. Jeżeli natomiast zawodnik chce i czuje potrzebę, aby „wpuścić” psychologa głębiej w siebie, to jest to jego decyzja.
„Co? Masz mnie za nienormalnego?”. To pytanie jednoznacznie sygnalizuje lęk przed negatywną oceną i zakwalifikowaniem do nienormalności. Natomiast psycholog sportowy współpracuje z osobami nie dość, że normalnymi, to na dodatek na tyle ambitnymi w dążeniu do realizacji swoich celów, marzeń i zamierzeń, że gotowymi zadbać o każdą możliwość rozwoju. Nie może być nienormalnym ktoś, kto analizuje swoje zachowania i poszukuje najlepszych rozwiązań dla problemów, przed którymi staje.
„Na mnie to nie działa”. Przyczyny takiej obronnej postawy wobec skorzystania ze współpracy z psychologiem sportowym są najczęściej dwie. Przede wszystkim nie każdy lubi myśleć o sobie jako o kimś podatnym na różne „sztuczki psychologiczne”, a przede wszystkim na sugestie. Prawdą jest, że nie ma uniwersalnych sposobów wpływania na drugą osobę. Ale ważniejsze w przypadku kontaktu z psychologiem sportowym jest to, że nie stosuje on żadnych sztuczek, tylko wraz z zawodnikiem ustala, jakie techniki są dla niego korzystne i tylko takie proponuje. Dalej zdarza się, że zupełnie nieprzygotowane osoby biorą udział w jakimś pokazie czy sesji prowadzonej przez doraźnie zaproszonego psychologa, niekoniecznie o specjalizacji sportowej. Efektem rzadko jest faktyczne odczucie działania danej techniki, częściej pojawia się rozbawienie (wielu zawodników, z którymi miałam przyjemność pracować, opowiadało mi o takich właśnie pierwszych doświadczeniach z technikami psychologicznymi) albo takie przeżycie wręcz zniechęca do następnych kontaktów z psychologiem. Natomiast aby dana technika zadziałała w konkretnym przypadku, zawodnik musi ją dokładnie poznać. Psycholog zapoznaje go ze szczegółami, a zawodnik – zanim wprowadzi technikę do swojego programu przygotowań do startów – najpierw ją testuje.
„To dobre dla cieniasów”. W sporcie dominuje przekonanie, że trzeba być twardym i samodzielnie radzić sobie ze wszystkimi wyzwaniami, a zwłaszcza z problemami emocjonalnymi. Mówi się, że ze wsparcia korzystają tylko ci słabi, którzy w związku z tym w ogóle mają małe szanse na dobre wyniki i zwycięstwa i dlatego „chwytają się brzytwy”. Tymczasem współpracę z psychologiem w sporcie podejmują przede wszystkim zawodnicy silni, którzy czują, że mają duży potencjał, chcą go w pełni wykorzystać i szukają każdej sposobności do rozwoju.
„Muszę sobie sam(a) poradzić!”. To stwierdzenie wypływa z podobnych co wcześniejsze przekonań, że sportowiec musi być twardy. Tym opiniom towarzyszy jeszcze przeświadczenie, że samodzielne radzenie sobie z problemami jest w sporcie obligatoryjne, a na dodatek stanowi konieczną naukę na przyszłość. W jakimś stopniu twierdzenie, że „co nas nie zabije, to nas wzmocni” jest prawdziwe, ale w jakimś stopniu, a nie bezwzględnie. Dążenie do samodzielnego radzenia sobie z każdym obciążeniem może doprowadzić do nabycia niekorzystnych, obronnych czy ucieczkowych sposobów, które osłabią, a nie wzmocnią tego, kto je stosuje. Nie znaczy to, że w ogóle nie ma szansy na samodzielne znajdowanie rozwiązań i do psychologa biega się z każdym, nawet drobnym, problemem. Z psychologiem sportowym warto opracowywać sposoby na te sytuacje, w których własne zasoby nie wystarczają.
„Mam się przyznać, że nie potrafię sobie sam poradzić?”. Ta obronna postawa jest najczęściej ukryta przed światem i wyrażana w mowie wewnętrznej. Jej przyczyną jest niesłuszne poczucie wstydu. Dlaczego bez wstydu przyznajemy się, że nie radzimy sobie z liczeniem czy prawidłowym pisaniem po polsku, a fakt, że nie radzimy sobie z emocjami czy motywacją stanowi problem wstydliwy? Dlaczego bez poczucia wstydu pozwalamy obcej osobie zajrzeć w swoje dochody za dany rok i wprowadzić porządek, a wstydzimy się pozwolić psychologowi zajrzeć w swoje emocje czy sposób myślenia w tym samym celu? Jaki to ma sens? Można przez wiele lat uczyć się na własnych błędach i płacić własnym organizmem za ich popełnianie. Tylko po co? Współpraca z psychologiem w sporcie jest wyrazem świadomego poszukiwania dobrych rozwiązań i dążeniem do minimalizowania liczby negatywnych doświadczeń. A nie przyznawaniem się do nieradzenia sobie.
„Koleżanka mówiła, że była, miała robić (tu wymieniane jest, co) i wcale jej nie pomogło!”. Jeśli nawet ktoś gdzieś był i coś przeżył lub niczego nie przeżył, to nie oznacza, że ktoś inny przeżyje to samo albo także niczego nie przeżyje. Współpraca z psychologiem ma charakter indywidualny i nie można przenosić czyichś doświadczeń na własną psychikę. W opisanym wypadku nie wiadomo też, jaki przebieg miało zdarzenie, czy osoba poszukująca wsparcia trafiła do psychologa o specjalizacji sportowej, czy prawidłowo została zdefiniowana jej potrzeba i dopasowana do niej technika. Praca z psychologiem sportowym jest procesem indywidualnego dopasowywania się i poszukiwania rozwiązań.
Mam nadzieję, że tych kilka uwag rozjaśnia obraz psychologa sportowego, dzięki czemu ci, którzy dla rozwinięcia swojego potencjału poszukują możliwości, chętniej sami sprawdzą z jego pomocą, czy nie leżą one właśnie w ich psychice.