Tekst: Karen Rohlf Tłumaczenie: Justyna Rucińska, Beata Fiłonowicz
Foto: Dana Rasmussen
Odkąd zwróciłam się w stronę naturalu, wielokrotnie miałam zaszczyt poczuć, jak konie otwierają się przede mną w niezwykły sposób. Tworzenie gotowego, chętnego do współpracy i sprawnego partnera to jeden z celów podstawowego wyszkolenia. Partnera, który na każde postawione pytanie odpowiada „tak”. Dążymy do tego, aby pokazać tym chętnym partnerom, że życie jest dobre i mogą nam zaufać. Nawet jeśli stawiamy przed nimi wyzwania, zasługujemy na ich zaufanie, bo na każde pytanie z łatwością znajdą odpowiedź.
Konie z natury są zwierzętami defensywnymi. Bronią się psychicznie, emocjonalnie i fizycznie. Będąc ich partnerami, staramy się (najlepiej jak potrafimy) tak postępować, by otworzyć je umysłowo, emocjonalnie i fizycznie. W otwartości jest siła, ale również słabość… Ach, jeden z tych paradoksów! (Kiedy tylko dostrzegam gdzieś paradoks, wzmaga się moja czujność, tzn. że mam do czynienia z czymś ważnym!)
Przykro to mówić, ale wielu z nas jest wygodniej, kiedy obcuje z wystraszonym, spiętym czy niezmotywowanym koniem, którego zniszczył poprzedni włąściciel. Lubimy mieć problem, z którym musimy sobie radzić. W końcu kto nie będzie czuł upokorzenia, posiadając konia, który robi wszystko, o co się go poprosi, a przy tym wciąż nie osiąga oczekiwanego rezultatu.
Stworzenie chętnego do współpracy partnera jest tylko jedną częścią podróży. Następnym krokiem jest zrobienie czegoś z tym chętnym partnerem! Chyba każdy z nas spotkał konia, który zaufał człowiekowi, a w efekcie – nie zawsze wskutek złych intencji – został złamany.
Na moich kursach uczę podstawowych ćwiczeń prostujących, które prowadzą do „wyluzowania” koni i zachęcają je do rozciągania linii grzbietu. Podczas dwóch kursów pod rząd spotkałam dwa konie, które udzieliły mi tej samej lekcji. Doświadczenia obu tych koni z poprzednimi właścicielami były dalekie od ideału, ale obecni byli wspaniałymi partnerami.
W każdym z tych przypadków bawiliśmy się na linie. Konie wykonywały ćwiczenie, były bardzo wrażliwe, ale ciągle w jakiś sposób spięte w grzbiecie. Nie potrafiły „wyluzować”. Inaczej mówiąc, utrzymywały postawę napięcia i oporu, pomimo że nie było żadnego ku temu powodu. Były już bardzo bliskie znalezienia rozwiązania. Postanowiłam im pomóc. Wzięłam pierwszego z koni, żeby spróbować. Po paru kółkach bardzo łagodnej (ale efektywnej) wersji tego ćwiczenia, koń nagle stulił uszy i zaatakował mnie, pokazując zęby. Zanim zdążyłam się uchylić, koń odskoczył z powrotem na zewnątrz koła, parsknął, rzucił głową i pięknie się rozciągnął!
Przez chwilę, kiedy oboje przetwarzaliśmy to, co się wydarzyło, stałam lekko oszołomiona. Ale już było po wszystkim, od tego momentu koń rozciągał się w dół swobodnie, głęboko oddychając i parskając.
Wkrótce potem na następnym kursie drugi koń zrobił dokładnie to samo. To skłoniło mnie do spojrzenia na to ćwiczenie z końskiego punktu widzenia. Zdałam sobie sprawę z tego, że chociaż tworzyłam postawę mocy, równowagi i swobody, to była to również postawa bezbronności. To było tak, jakby ten koń mówił mi: „popatrz, jestem gotowy dać ci moje ciało i lepiej nie narusz mojego zaufania!”.
Otrzymałam wiadomość
Sądzę, że moim osiągnięciem była przemiana, jaka dokonała się w koniu. W pewnym sensie naprawiłam problem albo – jak wolałabym powiedzieć – znaleźliśmy się poza tym, co negatywne, w miejscu, gdzie mogliśmy stworzyć coś naprawdę pozytywnego. To cudowne miejsce, gdzie razem z koniem rozumiemy się i jesteśmy partnerami. Jednak wciąż musimy być świadomi obecności paradoksu. To miejsce mocy, ale jednocześnie bezbronności. Kiedy nasze konie otwierają się na nas w taki sposób, musimy postępować właściwie.
Ten wspaniały moment otwarcia się konia może nam dawać poczucie bezgranicznej dumy lub bezgranicznej niepewności i pokory. Jeśli na tym etapie coś nam nie wychodzi, jest to spowodowane brakiem naszych umiejętności jeździeckich lub komunikacyjnych. Jeżeli koń początkowo robi wszystko, co chcemy, a potem coś się psuje, powodem są wyłącznie nasze własne błędy. Niektórzy uwielbiają takie sytuacje. To są chwile, kiedy musisz jako jeździec „podjąć grę”, musisz nauczyć się, o co możesz poprosić konia, co jest dla niego zdrowe, a co nie, stajesz się kreatywny i inspirujący… i wreszcie doskonalisz swoje umiejętności jeździeckie, a nie tylko umiejętności diagnozowania i naprawiania problemów. Albo jest to po prostu moment, w którym możesz odetchnąć i cieszyć się!
U niektórych ludzi taka sytuacja prowadzi do poczucia wewnętrznego niepokoju. Wygodniej jest chować się za problemami naszych koni, codziennymi trudnościami czy wadami charakteru. Dlatego należy się upewnić, czy podświadomie sami nie tworzymy sobie problemów.
Bez względu na nasz poziom zaawansowania jeździeckiego powinniśmy umieć zauważyć, kiedy dany problem przestaje być kwestią tego, czego powinien nauczyć się nasz koń, a zaczyna zależeć od tego, czego my musimy się nauczyć, żeby przejść na następny poziom. Wierzcie lub nie, ale ludzie czasami podświadomie i nieumyślnie powodują problemy, żeby móc je później naprawiać. Czasem nie w pełni zdają sobie sprawę, że kłopotem wcale nie jest brak porozumienia czy niechęć konia.
Czytając to, co napisałam, zastanawiam się, czy nie jest to trochę za bardzo „psychologiczne” i chaotyczne. Ale być może pozwolicie mi na ten chaos.
To niesamowity dar mieć konia, który się na nas otworzył. Zawsze jest to priorytet numer jeden. Kiedy już to osiągniemy, powinniśmy przejść na następny poziom i poszukać kogoś mądrego i doświadczonego, kto nas dalej poprowadzi, a także powinniśmy używać mocniej wyobraźni. Zaufaj swojemu wewnętrznemu instynktowi i zrób wszystko, co się da, żeby nie naruszyć wrażliwości, którą ofiaruje ci twój koń. W tym jest moc i siła ponad miarę. Nie bój się ukorzyć przed wspaniałością konia.
Często mam wrażenie, że potrafię wyszkolić konie, by stały się lepszymi wierzchowcami, ale sama nie jestem dla nich dostatecznie dobrym jeźdźcem! Jest to coś, co nazywam cudownym problemem. W takich chwilach możemy wrócić do otwartości początkującego.
Lao Tzu mawia:
Zrodzona z poczucia bytu,
Spłodzona ze sprawności,
Gdy materia przybiera różne formy,
A oddech daje jej siłę,
Wszelkie stworzenie poddaje się bytowi I sprawności, od których jest zależne.
Posłuszeństwu
Nie narzuconemu, lecz oczywistemu. Skoro tak właśnie kształtuje się byt,
A sprawność rośnie, uczestniczy,
Chroni, żywi, osłania.
Jeśli potrafisz:
Być rodzicem, nie właścicielem,
Uczestnikiem, nie panem,
Nie zabiegać o posłuszeństwo, ale
O efekty,
To docierasz do sedna życia.