Hodowla nie lubi sentymentów

Z Jerzym Białobokiem, dyrektorem Stadniny Koni Michałów, rozmawia Jerzy Dudała.

Foto: Piotr Filipiuk

W Paryżu Emandoria zmierzyła się Bess Fa’Izah z Ajman Stud. W swej klasie Emandoria zdobyła 92,83 pkt, a jej rywalka 92,66 pkt. Emandoria nie zdobyła żadnej 20, podczas gdy jej rywalka 6 x 20. Na czempionacie sędziowie wybrali Bess Fa’Izah. Czy to, że Emandoria była źrebna, zaciążyło na jej wyniku?

– To był dla niej trudny sezon pokazowy. Praktycznie występowała co miesiąc od Wels po Aachen czy Moorsele. Cieszy mnie zwłaszcza wygrana w Aachen, gdzie jest najtrudniej wygrać. Zróżnicowana komisja sędziowska bardzo dużo uwagi zwraca na budowę kończyn, kłodę i ruch. W Paryżu natomiast na ocenę konia przeważała ocena za głowę i szyję, co preferowało typ egipski. Co do źrebności Emandorii – uważam, że klacze są po to, by rodzić źrebięta. Niektóre kombinacje rodowodowe mają to do siebie, że są aktualne teraz i w tym roku, natomiast mogą nie być możliwe w latach następnych. Ze względu na Paryż odwlekaliśmy jej zaźrebienie, ale nie chcieliśmy tracić roku. Poza tym przejechała 2000 km, podróż trwała 28 godzin. Była doskonała na stój, ale nie pokazała swojego ruchu. W dużej hali trudniej jest „poderwać”, „spiąć” konia do ekspresyjnego ruchu, gdyż wszystkie komendy giną w szumie pomieszczenia. Sędziowanie w Paryżu pozwala przy wyborze czempionów na korektę werdyktów sędziowskich. I po prostu Bess Fa’Izah miała swój doskonały dzień. Sądziłem też, że nastąpi korekta wyniku janowskiej doskonałej Pingi, która jest koniem wybitnym, ale i ona nie miała swojego najlepszego dnia. A poza tym, ona wypada lepiej, gdy jest w ręku Janka Treli.

Ani jeden werdykt nie zapadł w Paryżu jednogłośnie, a w ocenie za nogi rozbieżność ocen była od 13,5 do 17 u poszczególnych sędziów, skąd ta różnica?

– Sędziowie nie zawsze dostrzegają te niuanse. Wady kończyn można zamaskować poprzez odpowiednie kucie i krótki czas na stój przed komisją. Stąd najwięcej błędów przy ocenie nóg. Najwięcej błędów pokroju zdarza się na nogach przednich. Często jedna jest bardziej prawidłowa od drugiej. Sędziowie więc powinni być bardziej dynamiczni i wnikliwiej dokonywać tych ocen.

Czy sponsoring przekłada się na sędziowanie poszczególnych koni?

– Sędziując przez wiele lat i wiele różnych pokazów nigdy i nigdzie nie spotkałem się z próbą przekupstwa. Nikt też nie wywierał na mnie żadnej presji, co do sędziowanych koni, choć w ponad 20% miałem odrębne zdanie. Prawdą jest, że cześć sędziów jest też hodowcami koni, co może rodzić konflikt interesów. Inaczej też sędziuje się na małym pokazie, a inaczej na dużym, gdzie jest więcej koni. Na małych pokazach można np. głowę wycenić na 19 czy nawet 20 pkt, ale na dużym, na tle większej stawki równie dobrych koni, ta ocena może wynosić np. 17 pkt. Tak jak gimnastyka artystyczna, taniec, także pokazy koni są sportami niewymiernymi. Podoba mi się angielski system sędziowania, gdzie jeden sędzia sędziuje cały pokaz, poza tym łatwiej z grupy koni wybrać tego najlepszego. Często nie koń o wybitnej urodzie zyskuje w grupie, gdy przyciąga oko ruchem, np. Drabant.

Wiceczempionat Emandorii w Paryżu to ogromne osiągnięcie. Jakie emocje wiążą się z pokazami z najwyższej półki?

– Jestem obecny w Paryżu od 1977 r., wtedy to był Salon du Cheval, gdzie Engano zdobył czempionat. Wtedy jeszcze to nie był czempionat świata, lecz pokazy europejskie, aczkolwiek aspiracje miał już światowe. I pomimo tylu lat, mimo przyzwyczajenia i rutyny to emocje zawsze mi towarzyszą. Nigdy nie można przecież przewidzieć, jak pokaże się tym razem nasz koń. Osobiście czuję, że na Michałowie spoczywa obowiązek obrony honoru hodowców koni europejskich. Tylko nasze michałowskie i janowskie konie wygrywają z końmi szejków, i to systematycznie przez szereg lat – czy to Aachen, Moorsele, Akwizgran czy Wels. Wygrywamy puchar narodów i hodowców i robimy to naszymi końmi. I myślę, że w tym roku emocji nie zabraknie.

Jakie cechy wyznaczą wyjątkowość konia arabskiego, co stanowi o jego indywidualności?

– Koń arabski, a napisano o nim wiele uczonych ksiąg, jest to stworzenie szlachetne, dumne, urodziwe mające wdzięk, charyzmę i co tylko pozytywnego można sobie wymyślić. Jest legendą, mitem „arabi felix” stepów, Wołynia, Podola i Ukrainy. Na Ukrainie była przecież Sławuta czy Biała Cerkiew. Koń ten wspaniale komponował się z naturą. Widać to na obrazach Juliusza Kossaka, który stworzył wzorzec rasy. Nie było wówczas w użyciu na dworach magnackich aparatów fotograficznych, tylko artyści mogli nam przekazać wizerunek ówczesnych koni. A że potrafią ładne cechy uwypuklić, to ich prawo. Ale ile nostalgii i zadumy wywołają te stare sztychy…

Na kim ciąży odpowiedzialność przygotowania końskich gwiazd i jak wyglądają przygoto – wania?

– Jak wspomniałem, za wszystko czuję się odpowiedzialny. Konie przygotowuje trener, to on musi ocenić charakter konia i dotrzeć do jego umysłu. To trudne. Każdy koń jest inny i do każdego trzeba podejść inaczej, np. Kwestura, ta nie lubiła zbytniej dyscypliny, lubiła mieć duży stopień swobody. Z kolei takie klacze, jak Emmona czy Emandoria potrzebują stanowczego przywództwa. Najtrudniej przygotowuje się roczniaki. Musimy je odizolować od rówieśników i umieszczamy je w stajni treningowej. Niewiele mają z dzieciństwa. Koń na pokaz musi być „wypracowany w ręku”, być w odpowiedniej kondycji i pielęgnacji. Mają one odrębne pastwisko, żywienie i kosmetykę. Niewskazane jest, by przebywały z rówieśnikami, wręcz przeciwnie, powinny jak najdłużej przebywać z człowiekiem. Mogą to być spacery, zabiegi pielęgnacyjne, a nawet rozmowa. Zwłaszcza po treningu spacer jest jak najbardziej wskazany. Każdy z trenerów ma swoje własne wypracowane metody treningów, których nie ma w literaturze i którymi niechętnie dzieli się z innymi. To suma jego doświadczenia i obserwacji. Musi on też mieć mocną psychikę, mocniejszą niż koń. Pokazywany koń musi odczytać jego polecenia i wykonać je natychmiast. Przed sędziami ma się tylko jedną minutę. Chcąc brać udział w pokazach, trzeba akceptować werdykt sędziów. Nawet jeśli są niepowodzenia, to przecież będzie następny pokaz, np. Emona w Aachen była 7., a w Paryżu została młodzieżową czempionką. Trzeba wierzyć w konia. Ale nie zawadzi też być krytycznym wobec własnych koni i ich osiągnięć. Hodowla nie lubi sentymentów.

Który z pokazanych w Paryżu ogierów mógłby zaistnieć w Michałowie, może np. Baanderos?

– Jak na ten czas to nie ma jeszcze takiego ogiera, którego chciałoby się użyć. Baanderos, jak stoi przede mną, to nie robi na mnie zbyt dobrego wrażenia, ale jak go „rozbieram” na części, to w mojej ocenie wszystkie cechy budowy ma na najwyższym poziomie. Jest to koń doskonale zbudowany. Można pomyśleć o jego użyciu. Wart jest zainteresowania. Choć należy pamiętać, że np. ogier Laheeb nie powalał urodą, a zrobił swoją epokę i zostawił następców, jak np. Złocień czy Poganin, czy klaczki Emire, Galileę i inne. Kariera Galilei, wiceczempionki świata z 2005 r. i czempionki Polski klaczy starszych, została przerwana, gdy fatalnie kopnęła ją w stajni jej koleżanka i Galilea straciła oko.

Jak w dobie globalizacji zaznaczyć odrębność „naszego typu” konia arabskiego?

– Tu trzeba by odpowiedzieć, po co hodujemy konie. A w naszej hodowli mamy dwie epoki. Pierwsza – historyczna, której przedstawicielami byli wybitni hodowcy, jak Roman Pankiewicz, Edward Skorkowski, Andrzej Krzyształowicz czy Ignacy Jaworowski. Po wojnie chodziło o odbudowanie hodowli, zachowanie rodów i rodziny, by nie zawężać puli genowej. Była to koncepcja słuszna i pożądana. Ale niektóre rody dobrze się rozwijały. Na szczęście nasza hodowla opierała się na autorytetach i ludzie nią kierujący byli nie tylko dobrze wykształceni, ale mieli też charyzmę, jak i niezwykłe doświadczenie. Wśród nich m.in. wcześniej wymienieni oraz Adam Sosnowski, Józef Tyszkowski czy Władysław Guziuk. Pozwoliło to na otwarcie drugiego etapu. Odrzucono filozofię araba unitarnego i hodowcy skupili uwagę na tym, by wyhodować araba urodziwego. Duże zasługi należą się tutaj dyrektorowi Jaworowskiemu. Użyto szeroko ogierów Probat, Nabor, Negatyw, Eukaliptus czy Monogram. Notabene hodowcy z USA nie poznali się na Eukaliptusie i trwało to do chwili, gdy zobaczyli jego niezwykłe córki. Dziś polski arab musi być bardzo urodziwy. Uroda ma być taką „częścią całości”, co powinno przekładać się na poprawną budowę i dokonały ruch. A ruch jest cechą rozpoznawczą polskiego araba. Dobrze ruszają się też konie rosyjskie, pochodzące z polskich linii „wyeksportowanych” w pamiętnym 1939 r. Nasze araby są też bardzo przyjazne i dobrze współpracują z człowiekiem. Ten charakter też powinniśmy zachować. Dolew krwi araba egipskiego powoduje często negatywne zmiany w zachowaniu się koni. Pamiętamy takie ogiery, jak Namiet czy Magnit, które były złośliwe w stosunku do innych koni. Koń bez urody się nie sprzeda, takim wzorcem polskiego konia arabskiego jest moim zdaniem Emigrantka posiadająca charyzmę i bukiet.

Które z osiągnięć michałowskich arabów w minionym roku uważa Pan za swój osobisty sukces?

– Największy sukces to oczywiście Emandoria, której brakło przysłowiowego łutu szczęścia do trójkorony. Ale to znakomita klacz. Cieszy też sukces Zigi-Zany i ogiera Empire, na którego liczę, że będzie u nas ogierem czołowym. Tytuł najlepszego hodowcy pokazu, jak i nagroda specjalna dla Michałowa, który wygrywał w Paryżu 7 razy. W stawce 39 najlepszych koni świata, 11 było polskich. Czy to nie powód do dumy?

Z którymi końmi wiąże pan największe nadzieje w bieżącym roku?

– Z tymi, co się jeszcze nie urodziły, a także z klaczą Wilda – wiceczempionką Polski, o której na pewno jeszcze usłyszymy.

Liczba prywatnych hodowców koni arabskich w Polsce rośnie, jak ocenia Pan ich konkurencyjność?

– Jak otworzył się rynek i Polacy mogli zakupić konia arabskiego, to obecnie mamy do czynienia z sytuacją, że 70% populacji koni tej rasy jest w rękach prywatnych. Samo zjawisko jest pozytywne i taki rozwój sprawia przyjemność. Ale ten rozwój spowodował też nadprodukcję koni arabskich. W latach 60., 70. były one bezcenne. Obecnie można je kupić za 10% ówczesnej ceny, która jest często niższa niż cena koni półkrwi. Dużo jest koni przeciętnych. Cieszy fakt, że są i tacy hodowcy, którzy kultywują polskie linie. Jest też liczna grupa hodowców, która rozwija się w kierunku europejskim, gdzie polskie rodowody są wypierane przez importy światowych czempionów. Czas to wszystko zweryfikuje. Hodowla prywatna, jak obserwuję, cierpi jednak na brak kontynuacji, gdy zabraknie założyciela stada. Nie zawsze spadkobiercy kontynuują pasję swojego protoplasty. A co do konkurencyjności. Konie prywatnych właścicieli to przecież konie z najlepszych polskich linii hodowlanych. Przy odpowiedniej wiedzy, intuicji i szczęściu zawsze można się doczekać czempiona w stajni. Przykładem może być michałowska Echidna, która urodziła u Mirosława Bardachowskiego klacz Erminę, kupioną przez Monikę Luft i następnie sprzedaną przez nią za 90 000 euro. Jest to konkurencja, ale ona była, jest i będzie zawsze.

Polska hodowla koni arabskich to ten element branży końskiej, gdzie spokojnie możemy mówić o sukcesie, jednakże sukces hodowli nie idzie w parze z sukcesem szeroko rozumianego jeździectwa w naszym kraju. Czy widzi pan szansę, by jeździectwo i konie stały się tak popularne, jak u naszych zachodnich sąsiadów?

– Jeździectwo jest w Polsce w miarę popularne, aczkolwiek nie jest to branża przemysłowa, jak to ma miejsce w innych krajach. Zamożność naszego społeczeństwa bardzo różni się od sytuacji w Anglii, Francji czy Niemczech. Tutaj aspekt odpowiedniego poziomu rozwoju gospodarczego jest bardzo ważny. Zobaczmy, jak to teraz wygląda w Irlandii, gdzie na skutek kryzysu i złego zarządzania wiele koni zostało bezpańsko porzuconych. Poza tym, mamy zbyt mało krytycyzmu wobec umiejętności tak jeźdźców, jak i trenerów. Obserwujemy, choć są i wyjątki, niski poziom wyszkolenia zarówno jeźdźców, koni, jak i trenerów. Na tle innych nacji, u nas jest to jeszcze poziom amatorski. W Polsce są doskonałe konie sportowe, tak do stipla, jak i do skoków czy WKKW, ale nie pracuje się z nimi odpowiednio. Nie wykorzystuje się wiedzy i umiejętności nielicznych dobrych trenerów, jak chociażby Mariana Kowalczyka. Ostatnio importuje się wiele koni sportowych z Zachodu, ale dlaczego na tych koniach nie widać naszych jeźdźców na europejskich konkursach?

Jak popularyzować jeździectwo w Polsce?

– Nie wiem. U nas w Michałowie jest niewielki klub jeździecki, można jeździć na naszych koniach bezpłatnie. Miejscowa prasa też pisze o odbywających się zawodach i zawodnikach. A mimo to z grupy 20 chętnych rozpoczy nając ych jazdę, po roku zostaje jeden do dwóch zawodników. Jak to jest, że 30 lat temu, jak pamiętam, w dyscyplinie rajdów na 160 km startowało 5-6 koni, obecnie po 30 latach też startuje 5-6 koni? Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Na Torwarze w czasie zawodów trybuny są wypełnione w 60%, w Katowicach 20%. Atmosfera niepewności, która panowała na Służewcu, też spowodowała, że od koni odsunęły się media, ludzie filmu, teatru czy polityki. W Anglii na wyścigach widzimy Królową. A kogo widzimy u nas? To zbyt złożony problem i bez zmiany klimatu panującego obecnie wokół koni, nic nie zmieni się na lepsze.

Czego życzy Pan polskiej hodowli i polskiemu jeździectwu w 2011 r.?

– Życzę, aby przetrwali najlepsi. Żeby nie brakowało wiary i wytrwałości hodowcom koni sportowych – ich czas już nadchodzi. Czynniki ekonomiczno-polityczne powinny im wreszcie sprzyjać. Hodowcom pełnej krwi – żeby Służewiec nie był zagrożony, a nagrody były wyższe. Hodowcom arabów, aby pomimo wszystko udało się zachować stado podstawowe – grupę koni arabskich, będących przecież skarbem narodowym i naszą dumą. A decydentom, aby mieli świadomość, że tylko kontrola państwowa i jego opieka gwarantuje dalsze istnienie tego doskonałego konia, jak i jego sukcesy na rynkach światowych. O wartości stada świadczy jakość klaczy matek, tego nie stwarza się z dnia na dzień. To, co mamy obecnie, to przecież wynik pracy hodowców, którzy byli przed nami i którzy zobowiązali następców do kontynuowania ich dzieła. Nie można tego zaprzepaścić. A naszym jeźdźcom – aby pokazali kunszt na europejskich parkurach.

Shopping Cart
Scroll to Top