Redaguje: Jaśmina Bielewicz
Podczas jazdy często bezwiednie „wiszę na wodzy”. Jak się tego oduczyć?
Zaciskanie wodzy jest bardzo częstym błędem u początkujących jeźdźców, jednak jeśli nie potrafimy kontrolować owego „wiszenia na wodzy”, może być to niebezpieczny sygnał, który świadczy o złym przygotowaniu wstępnym do samodzielnej jazdy. Jeśli jeździec nie potrafi używać niezależnie poszczególnych pomocy, to nie jest gotowy do podjęcia lekcji bez lonży. Oznacza to, że zarówno łydki, pięty, dosiad, jak i ręce powinny być pod absolutną kontrolą świadomych ruchów jeźdźca. Jeśli więc ręce zaciskają się na wodzy, oznacza to najpewniej, że dosiad i łydki nie są gotowe na utrzymanie całej postawy i potrzebna jest asekuracja, a także, że nasza głowa skupia się wciąż na dosiadzie, a nie na samym koniu. Łatwo dostrzec prawidłowe zachowanie jeźdźca, kiedy koń nagle przyspiesza lub nagle zmienia chód – jeśli osoba w momencie zmiany tempa bezwładnie pochyla się do przodu, oznacza to brak równowagi w siodle, zwanej też niestabilnym dosiadem.
Aby uzyskać mocny, pewny siad, przede wszystkim należy wzmocnić mięśnie ud, łydek i pleców, które utrzymują całą postawę. Wymierne efekty przyniosą w zasadzie każde ćwiczenia na wybrane partie mięśni, wykonywane zarówno poprzez samą jazdę konną oraz inne sporty, jak basen, bieganie, skakanka czy rower. Następnie proponuję popracować nad samą równowagą w ruchu. Można ją ćwiczyć na kilka sposobów. Po pierwsze nic tak nie poprawia dosiadu, jak jazda na oklep. Jednak nigdy nie może być ona przeprowadzana kosztem konia, ciągniętego za pysk przez niestabilną rękę. Proponuję więc początkowe próby jazdy bez siodła, jeżdżąc po dużym kole, na koniu prowadzonym przez instruktora na lonży. Oczywiście pierwszy kłus wydaje się niemożliwy do wykonania, ale z czasem wszystko pójdzie lepiej, a sam galop jest znacznie bardziej znośny do wysiedzenia. Podobnie lekcje woltyżerki wspaniale wpływają na ogólne zachowanie jeźdźca. Kolejną dobrą radą na poprawę dosiadu są pracowicie wyćwiczone lekcje na lonży, przeprowadzane już w siodle. Polegają one głównie na tym, aby instruktor co chwilę korygował postawę jeźdźca, który ma za zadnie maksymalnie skupić się na ustawieniu i działaniu swojego ciała, a nie na prowadzeniu konia. Na lekką rękę warto dużo kłusować i galopować, trzymając się rękami za biodra, zakładając je za siebie, czy wyciągając w górę i w bok – jak samolot. Nie ma drogi na skróty. Nic nam nie da jedna czy dwie lekcje dosiadu na lonży, ale dopiero regularna praca przyniesie efekty. Jeźdźcy sportowi, szczególnie trenujący konkurencję ujeżdżenia, wciąż ćwiczą dosiad na lonży i nie jest to traktowane jako wstyd. Innym pomocnym ćwiczeniem, wykonywanym także w siodle, ale już przy samodzielnej jeździe, jest galopowanie po kilkanaście taktów w półsiadzie i następnie przechodzenie do pełnego siadu na kilka taktów, aby znów powrócić w półsiad. Ważne, aby cały czas czuć nacisk stopy na strzemię i utrzymywać równy, lekki kontakt z pyskiem konia. Pogłębia to dosiad i uelastycznia działanie rąk.
Bardzo złym przyzwyczajeniem jest ciągnięcie za wodze, a niepokojące jest, jeśli się tego nie kontroluje. Przecież jazda konna jest pewną współpracą ze zwierzęciem, więc to ono powie nam najlepiej, czy nasze zachowanie w siodle jest poprawne i mu odpowiada. Obserwuj zatem cały czas swojego rumaka – jeśli spokojnie idzie do przodu równym tempem dyktowanym przez twoje łydki, nie strzyże uszami, nie usztywnia szyi ani pyska, to oznacza, że twoja jazda nie sprawia mu dyskomfortu. Jeśli natomiast koń pędzi jak szalony, a ty ciągniesz na zasadzie „kto silniejszy”, to nic dobrego z tego nie wyjdzie, a najpewniej co lekcję problem będzie się nasilał. Przecież im mocniej ciągnie się za pysk, tym koń bardziej będzie napierał na wędzidło i jest to w zasadzie reguła sprawdzająca się u wszystkich koni. Jeśli natomiast sam wierzchowiec jest „gorący”, szybko się irytuje i szczególnie po galopie bez powodu zaczyna się rozpędzać, to staraj się przytrzymywać go delikatnie i o jedną sekundę wcześniej, zanim zdąży nabrać wyścigowego tempa. Jeśli koń jest zestresowany, a jeździec cały sztywny, z martwą, twardą ręką i pupą uderzającą w siodło, to warto na chwilę przejść do stępa, poklepać konia, rozluźnić się i zacząć pracę od nowa. Nic tak nie stabilizuje konia, jak spokojna praca i jazda na kołach.
Kupiłam sobie ostatnio kolorowy pad jednej z popularnych marek. Jak można go bezpiecznie wyprać, żeby nie tracił kształtu i koloru? Dotychczas miałam do czynienia jedynie z czaprakami.
Pranie padów w zasadzie niczym nie różniłoby się od prania czapraków, gdyby nie fakt, że zdarza się, iż po wyjęciu padu z pralki przeobraża się on w zbita kulę, na dodatek całą w smugach, jakby zaciekach. W żargonie mówi się, że pad „się spurchlił”, ale na ogół da się tego uniknąć, piorąc go w temperaturze nie wyższej niż 30°C. Jeśli natomiast pad pochodził z wadliwej partii, co już zdarzało się na polskim rynku, to nic nie pomoże i jeśli nie uda się go reklamować, to trzeba próbować rozłożyć go na mokro w pożądany kształt, a następnie przeprasować przez czystą szmatkę. Na pewno poprawi to jego wygląd do następnego prania. Jednak nie należy z góry zakładać najgorszego.
Standardowo najlepiej prać pad dość często, aby nie zdążył się zanadto zbrudzić. Można wtedy spokojnie nastawiać automat na krótki program. Nie ma też potrzeby wcześniejszego namaczania czy wstępnego, ręcznego prania. Lepiej jednak, w przypadku padów, nie wkładać do pralki niczego więcej, a już na pewno nie kolejnego padu, ponieważ najpewniej przy dwóch sztukach nie będą one dobrze wypłukane. Dobrze sprawdza się system, w którym pad od zewnętrznej strony dotyka bębna pralki, a w środku umieszczone są inne sprzęty, jak ochraniacze czy kalosze. Poza tym znacznie lepiej od proszku spisuje się płyn do prania. Nie pozostawia zacieków i równomiernie czyści pad. Natomiast płyn do płukania jest sprawą indywidualną, jednak nie ma konieczności jego używania. Niektórzy sądzą też, że przy koniach powinno się maksymalnie ograniczyć detergenty, aby nie narażać ich na uczulenia czy świąd skóry.
Pad najlepiej suszyć w wietrznym miejscu, na dworze czy na balkonie, koniecznie wewnętrzną stroną do słońca. W przeciwnym razie może wyblaknąć i nigdy nie odzyska pierwotnego koloru.
Jak poradzić sobie z zapinaniem i dociąganiem popręgu u konia, który za tym nie przepada i podczas tych czynności np. usiłuje ugryźć osobę, która podpina popręg?
Wiele koni, szczególnie tych, które na co dzień pracują w szkółkach jeździeckich, wścieka się przy podpinaniu popręgu. Nie każdy jednak wie, że młody koń, który nie jest przyzwyczajony do siodła, gdy nagle podpina się mocno popręg, zazwyczaj próbuje się kłaść. Podobnie reagują konie, które mają długi okres przerwy w pracy pod siodłem (po takim zachowaniu można poznać, czy koń faktycznie był jeżdżony, czy raczej niekoniecznie). Starszy koń broni się przed tym, z czym ma przykre doświadczenia. Możliwe nawet, że zwierzę było kiedyś obtarte od popręgu czy nawet zapoprężone, co jest bardzo bolesne, szczególnie kiedy niewyleczone do końca miejsce jest ponownie zaciskane przez popręg.
Pierwsza rada, jaka nasuwa się przy każdym siodłaniu konia, to prawidłowy cykl czyszczenia i ubierania zwierzaka na jazdę. Najpierw koń powinien mieć wyczyszczone kopyta, następnie wyszczotkowaną do czysta sierść. Potem zakładamy ochraniacze i z reguły tu jest czas na siodło. Jednak przy problematycznych koniach lepiej zakładać najpierw ogłowie i jak już wszystko będzie gotowe – na sam koniec siodło. Jeździec powinien być już gotowy z kaskiem i rękawiczkami pod ręką. Siodło zakładamy w stajni, bardzo lekko dopinamy popręg i od razu wychodzimy na maneż. W ten sposób nie pozwalamy zwierzęciu denerwować się i napinać. Najgorzej jest, gdy popręg mamy za krótki i od samego początku musimy mocno zaciągnąć go na brzuchu. Koń potrafi bardzo mocno „wydąć” brzuch, co uniemożliwi początkowe zapięcie. Potem jednak okaże się, że można z łatwością podciągnąć popręg nawet o kilka dziurek. Przy samym zakładaniu siodła, aby uniknąć ugryzienia, najlepiej poprosić kogoś o przytrzymanie końskiego pyska za wodze (blisko wędzidła), a jeśli akurat nie ma nikogo w pobliżu, to głosem kontrolujemy konia i stoimy zawsze twarzą do pyska rumaka. Koń powinien natomiast stać w ogłowiu z zapiętym nachrapnikiem, z dodatkowo założonym na wszystko kantarem i uwiązem przywiązanym do ściany czy rurki. Nigdy nie wolno jednak przywiązywać konia za wodze, ponieważ w jednej chwili, kiedy poczuje twardy nacisk na pysk, zerwie ogłowie, aby uwolnić się od bólu.
Kolejnym krokiem jest doprowadzenie rumaka do miejsca, w którym będziemy wsiadać. Najlepiej wykorzystać do tego jakieś podwyższenie, podest, schodki czy rampę. Po pierwsze nie obciąży to konia, a po drugie – nawet słabo podciągnięty popręg nie zsunie nam siodła na lewą stronę. W taki sposób możemy spokojnie podciągnąć mocniej, już siedząc na koniu, a jeśli pozwala nam na to nasza równowaga w siodle, to najlepiej zrobić to w stępie, a nie w pozycji „stój”, ponieważ wtedy koń nie napompuje tak brzucha. Pamiętajmy jednak, że docelowo popręg dociąga się mocno dopiero po pierwszym kłusie.
W przypadku wrażliwych koni, zarówno na obtarcia, jak i samo podciąganie, najlepiej sprawdzają się popręgi z wszytą elastyczną gumą po jednej lub obu stronach. Takie popręgi występują zarówno wykonane ze skóry, jak i w tworzywa PCV (które są znacznie tańsze). Poza tym, że dzięki nim znacznie zwiększa się komfort konia, to minimalizuje się ryzyko zapoprężenia, ponieważ nawet kiedy zwierzę schyli głowę, guma wydłuży się. Inną ważną kwestią jest sama czystość popręgu – błoto, pot i zaschnięta sierść także źle wpływają na skórę, a co za tym idzie – na dobre samopoczucie naszego rumaka.
Najlepiej więc strać się minimalizować stres konia oraz ryzyko kolejnych przykrych doświadczeń z podciąganiem popręgu. Krzyki i bicie nic nie pomogą, cierpliwość i wyrozumiałość – na pewno tak.