Redaguje: Jadwiga Bielewicz Foto: Piotr Filipiuk
Sąsiedzkie spory
Nasza stajnia znajduje się w zasadzie na uboczu. Jest na samym końcu drogi, która prowadzi w szczere pole. Jednak wzdłuż niej po jednej stronie od zawsze mieszkają ludzie. Mimo że nie ma tam dużego ruchu, to od dłuższego czasu, my, koniarze i sąsiedzi, nie potrafimy się nijak dogadać. Oni mają do nas pretensje, że konie jeżdżą im po ulicy koło domu, my znów, że pędzą autami jak szaleni i o wypadek nietrudno. Ponadto sytuacja jest już na tyle zaogniona, że co poniektórzy zaczęli nas straszyć policją, że niby nie wolno jeździć końmi po drodze. Jednak jest to dla nas idealna trasa nie tylko do rekonwalescencji koni po urazach, ale także na spacery w ręce, bo konie grzecznie idą i nie rozpędzają się tak jak na otwartym polu. Co robić? Czy faktycznie nie wolno nam tam jeździć? Kto ma rację?
Nie wszyscy kochają konie, a już szczególnie, kiedy te zostawiają na świeżo przystrzyżonych trawnikach niemiłe niespodzianki. Najczęściej sąsiedzi stajni właśnie o to mają pretensje – zanieczyszczenia, brzydki zapach czy też zryty przez końskie kopyta trawnik. Dlatego dobrze jest sprzątać w miarę możliwości nieczystości po koniach, a i unikać samych wjazdów na części przynależne do posesji mieszkańców. Jeśli nie ma na ulicy znaku zakazu wjazdu konno, to w zasadzie nie da się jednoznacznie stwierdzić, że tu, na drodze koniom wstęp jest wzbroniony. Inaczej sprawa się ma na prywatnych polach – tam bez zgody właściciela nic się nie wskóra, jest to wtargnięcie na cudzy teren. Jeśli gospodarz nie ma nic przeciwko wjazdom na łąki, to ostrzegam przed zamykaniem wszelkich bramek i furtek za sobą, nawet jeśli wydaje nam się, że teren jest pusty. Zamiast drzeć koty z sąsiadami, lepiej jest spokojnie porozmawiać, wyjaśnić mieszkańcom, jak funkcjonuje stajnia i dlaczego jeździmy tu, a nie gdzie indziej. Poza tym nie wszyscy muszą znać końska psychikę, dlatego czasem wystarczy logicznie wytłumaczyć, jakie niebezpieczeństwo stanowi dla wszystkich koń na drodze obok rozpędzonego samochodu. Dodatkowa propozycja przewiezienia dzieci mieszkańców na końskim grzbiecie czy zaproszenie na stajenne mikołajki może być okazją do nawiązania się nowych znajomości, a może i także rozszerzenia kręgu pasjonatów jeździectwa.
Pierwsze kroki na lonży
Najwyższy czas zacząć uczyć mojego konia chodzić na lonży, ponieważ na wiosnę planuję zajażdżkę u profesjonalnego jeźdźca. Jednak aby zaoszczędzić pieniądze, chciałam już zacząć pracę i czytałam też sporo o wzmocnieniu mięśni konia podczas lonżowania. Nie wiem natomiast, jak nauczyć totalnie „zielonego” konia, o co w tym chodzi, bo wszędzie piszą, jak lonżować, ale nie jak w ogóle zacząć. Lonżowałam już kilka razy konia od znajomej, ale on już pięknie reagował na komendy i słuchał mnie.
Koń jako zwierzę uciekające szybko uczy się „uciekania” po kole. Najłatwiej jednak najpierw nauczyć zwierzę porządnego i karnego chodzenia z człowiekiem na kantarze i uwiązie. Na tym etapie powinien zrozumieć, że ciągnięcie za pysk oznacza „wolniej” oraz że zadania, jakie stawia mu człowiek, nie są dla niego niebezpieczne, a to już przecież połowa sukcesu. Następnie w pierwszych dniach dobrze mieć przy sobie pomocnika, który będzie oprowadzał konia po kole, podczas kiedy lonżujący stanie w środku z lonżą przypiętą do kawecanu (lub ogłowia) i batem. Pomocnik rusza z koniem na komendę lonżującego „stęp” i podobnie zatrzymuje się na „stój”. Następnie próbujemy batem zachęcić konia do kłusa. Jeśli koń nadal nie potrafi chodzić po kole, to od początku zaczynamy pracę z pomocnikiem w stępie. Oczywiście cała sprawa wygląda znacznie łatwiej, gdy ma się zamykany okrągły lonżownik, ponieważ same ściany „trzymają” konia w kole. Niestety, mało kto może sobie na to pozwolić. Znacznie łatwiej jest rozpoczynać pracę w hali lub na zamykanej ujeżdżalni, ponieważ otwarty teren odwraca uwagę konia i prowokuje go do ucieczki. Natomiast kiedy koń wchodzi do środka, należy batem zasłonić mu drogę, kierując go z powrotem na koło, dodając komendę, np. „ściana”. Sama nauka komend nie jest dla konia trudna i z reguły zwierzę szybko uczy się trzech chodów: stęp, kłus, galop zaraz po zachęcie batem do ruchu w przód. Znacznie trudniej jest skłonić go do przejścia do chodu niższego. Nauki się tu jednak nie przyspieszy. Jeśli koń kłusuje i nie chce przejść do stępa, to trzeba cierpliwie skłaniać konia głosem do zwolnienia, jednocześnie przytrzymując lonże, podobnie jak wodze w siodle. Niekiedy koń musi z początku trochę pokłusować, aby cała energia z niego zeszła, zanim zacznie prawidłowo współpracować z lonżującym. Wiele młodych koni musi się wygalopować, zanim chętnie zacznie wykonywać komendy, które już zna. Natomiast w przypadku nieposłuszeństwa, ponoszeniu czy brykaniu w najostrzejszym wydaniu, czasami trzeba zareagować gwałtownie. Stosuje się wtedy tzw. trójkąt bezpieczeństwa. Polega on na przeniesieniu bata przed nos konia, aby powstał trójkąt pomiędzy koniem, lonżującym, a batem przed nosem konia. Taka pomoc połączona ze ściągnięciem lonży powinna zatrzymać konia w miejscu.
Opanowany jeździec, spokojny koń
Od dwóch lat uczę się jeździć konno w jednej szkółce i zaczynam już swoje pierwsze starty w zawodach. Został mi przydzielony jeden koń – profesor, który bardzo mi pomaga w skokach i nawet same przejazdy wychodzą nam nie najgorzej. Jednak mam ogromny problem w opanowaniu konia podczas całych zawodów. To znaczy koń się mnie nie słucha, nie mogę nigdzie pojechać na spacer, a i podczas prowadzenia są problemy. Koń się wszystkiego boi, staje dęba tak wysoko, że nie potrafię go utrzymać. Co robić? Już raz mi uciekł i potem trzeba było go szukać po całym ośrodku.
Wiele koni bardzo denerwuje się na zawodach, ponieważ nowe miejsce, obce konie, stres spowodowany nową sytuacją i samymi konkursami powodują u nich ogromne pobudzenie. Jeśli koń jest profesorem, to najpewniej nie jest już młody i z pewnością zawsze się tak zachowywał i nic się już w tej kwestii nie zmieni. Warto więc zapytać o niego starszych kolegów z klubu – zapewne ich początki także zaczęły się od przygody z tym wierzchowcem. Opanowany jeździec, kontrolujący konia w każdej chwili swoim głosem, konsekwencją i spokojem, może wybrnąć z każdej stresującej sytuacji obronną ręką. Siłą, krzykiem i płaczem jedynie dodatkowo wzmaga się u zwierzęcia jego niepokój. Lepiej nie prowokować też sytuacji, w których koń mógłby się wystraszyć i chcieć stawać dęba czy uciekać. Z pewnością jazda obok konia z tej samej stajni, bez zbędnego oddalania się od ośrodka, będzie dla zwierzęcia łatwiejsza do zniesienia. Dodatkowo zawody nie są dobrym miejscem na uczenie starszego konia nowych sztuczek. Jeśli więc rumak całe życie bał się wody, to nie jest to czas i miejsce na zmuszanie go do wejścia do rzeczki czy na przechodzenie przez mostek. Lepiej wybrać alternatywną drogę, jeśli brakuje doświadczenia i wyczucia do opanowania niesfornego zwierzęcia. Ponadto, jeżeli będziemy oprowadzać konia w ręce, to wodze powinny być zdjęte z szyi, trzymane przez prowadzącego oburącz. W przypadku, kiedy nie ma takiej możliwości, bo akurat dopięty jest wytok, to lepiej przypiąć sobie do wędzidła długi uwiąz, np. taki z łańcuszkiem, albo lonżę. W przypadku, gdyby koń stanął dęba, łatwiej będzie nam go utrzymać, bez narażania się na kopnięcie. Podobnie łatwiej będzie nam zatrzymać ponoszącego konia. Jeśli już stanie się najgorsze, czyli koń się wyrwie i radośnie biega w koło ośrodka, to należy bezwzględnie powiadomić o tym fakcie osobę pełnoletnią, najlepiej trenera i zacząć łapać naszego uciekiniera.