Uciekający problem

Zdecydowana większość koni, gdy tylko nadarzy się okazja, by poczuć wolność, korzysta z niej bez chwili wahania. Problem pojawia się wtedy, gdy nasze błagalne prośby, nawoływania bądź zdesperowane próby łapania uciekiniera na nic się zdają. Wierzchowiec bawi się z nami i ani myśli o powrocie do zatłoczonej stajni czy wróceniu na trening. W takich momentach jesteśmy bezsilni i ogarnia nas wściekłość. Trzeba jednak wiedzieć, że i z takim dowcipnisiem można wygrać.

Tekst: Dawid Szwarc Foto: Paulina Dudzik

Któż z nas, jeźdźców, nie doświadczył chociaż raz sytuacji, w której zmuszony był szybko złapać swojego wierzchowca. Czy to zwyczajnie chcąc ściągnąć go z padoku, czy też złapać po pechowym upadku na ujeżdżalni, czy co gorsza w środku lasu. Jakże irytujące jest wtedy zachowanie podopiecznego, dla którego uciekanie przed nami staje się najlepszą z możliwych zabaw. Na nic zdają się wtedy nasze „podchody” do konia. Przeróżne sztuczki z chowaniem kantara za plecami czy też wabienie konia ulubionym smakołykiem również nie przynoszą efektów. Pojawia się zatem pytanie: czy istnieje skuteczny sposób na to, by koń w takich chwilach nie uciekał od nas przez cały czas, lecz przychodził na nasze zawołanie? Oczywiście nie po godzinnej walce w „łapanego”, lecz wtedy, gdy go o to poprosimy. Pewnie ku zaskoczeniu wielu podpowiadamy, że istnieje na to skuteczny sposób. Jednakże już na samym początku zwracamy uwagę, że może nie być łatwo. Bo choć każdy trening z koniem z początku może być trudny, to jednak ten wymagać będzie od nas naprawdę sporej dawki cierpliwości. Pamiętajmy również, że każdy koń jest inny i do każdego będziemy musieli podejść w sposób indywidualny. Bądźmy świadomi również tego, że niektóre osobniki podczas wspólnych zajęć mogą zacząć stawiać nam solidny opór. Inne okażą się wyjątkowo płochliwe, a młode, nieprzyzwyczajone jeszcze do kontaktów z ludźmi, mogą być zwyczajnie nieufne (co również utrudni nam zadanie). Nie zapominajmy również o wierzchowcach skrzywdzonych kiedyś przez człowieka, z którymi możemy mieć najwięcej problemów. Nie traćmy jednak nadziei i stosując się do poniższych wskazówek, zacznijmy czym prędzej działać!

  1. Na samym początku zobaczmy, jak w ogóle reaguje na naszą osobę nasz podopieczny, a więc zbadajmy nasze wspólne relacje. Wpuśćmy konia na mały padok (a gdy jest duży, ogrodźmy taśmą jego fragment), tak aby wierzchowiec nie mógł się zbytnio od nas oddalić. Następnie dajmy mu chwilę na obwąchanie terenu, ewentualne poskubanie trawy czy rozładowanie energii. My zaś stańmy poza ogrodzeniem. Możemy się nawet nieco oddalić od ogrodzenia, tak by zniknąć koniowi z pola widzenia. Odczekajmy parę chwil, po czym wróćmy do konia, wejdźmy na padok i zawołajmy go. Nie irytujmy się, jeżeli nie zareaguje po pierwszym zawołaniu i spróbujmy ponownie, po czym uważnie obserwujmy jego reakcje. Jeżeli jednak pomimo wielu prób nawoływania, a nawet przekonywania konia smakołykiem, on będzie nas ignorował…cóż, oznacza to, że zwyczajnie nie ma najmniejszej ochoty na nasze towarzystwo. Tak naprawdę może nawet nas nie lubić, nie darzyć zaufaniem i traktować jak kogoś całkiem obcego. Jeżeli zaś koń wykaże zainteresowanie naszą osobą, będzie podchodził do nas, lecz nagle odwróci się, ucieknie lub co gorsza – będzie próbował zaatakować, na nic zdadzą się krzyki, gonienie konia po pastwisku, irytacja, wściekłość czy wyładowywanie złości na podopiecznym. W każdym z powyższych przypadków musimy czym prędzej odbudować wspólne relacje i zastosować się do dalszych (poniższych) zasad.
  2. Niezależnie od tego, z jakim „typem” konia będziemy pracować, musimy zacząć od najważniejszej kwestii: poświęcenia większej ilości czasu podopiecznemu. Tak naprawdę, jeżeli mamy taką możliwość (np. podczas wakacji czy też weekendu), idealnie byłoby, gdybyśmy mogli przenieść się na kilka dni do stajni. Jeżeli jednak z jakichś powodów jest to niemożliwe, to postarajmy się zwiększyć liczbę godzin spędzonych razem z koniem. Wtedy szybko dowiemy się, z jakim koniem mamy do czynienia, co pozwoli nam o wiele łatwiej działać w naszej sprawie. Dla ułatwienia podpowiadamy:

konia  bojaźliwego, nieufnego nie łapiemy od razu. Dobrym rozwiązaniem jest wielokrotne podchodzenie do ogrodzenia terenu, na którym przebywa koń (ze szczególnym zwróceniem uwagi na to, że ograniczamy się tylko i wyłącznie do podchodzenia do ogrodzenia, zza którego przemawiamy do zwierzęcia – nie ma więc mowy o tym, byśmy próbowali go dotykać). Takie postępowanie zaintryguje wierzchowca i sprawi, że zaciekawiony podopieczny po pewnym czasie sam z siebie zbliży się do nas. Jeżeli już to uczyni, nie szczędźmy mu czułych pochwał, a jeżeli mamy przy sobie smakołyk, dajmy mu go, po czym znów odejdźmy od ogrodzenia. Ćwiczenie to powtarzajmy do momentu, aż koń zacznie już regularnie sam do nas przychodzić. Wtedy to znów go głaszczemy, przemawiamy łagodnie, przyjacielsko i nie wykonując gwałtownych ruchów, wchodzimy na padok i zakładamy mu kantar,

jeżeli mamy do czynienia z młodym bądź nerwowym koniem, który przy najmniejszej próbie łapania irytuje się, napiera na nas, jest agresywny – musimy zachować nieco więcej ostrożności. Zawsze miejmy pod ręką jakiś przedmiot do ewentualnego przepędzenia wierzchowca, gdyby ten ze złości zaczął nas atakować. Pamiętajmy również, że nie wolno nam podchodzić do takiego konia od tyłu, a tym bardziej iść tuż za nim, gdyż zdenerwowany może w każdym momencie odwrócić się i nas poturbować. W takich przypadkach oprócz posiadania zabezpieczenia, np. w postaci dodatkowego uwiązu z kantarem, podchodźmy do konia zawsze z boku lub bezpośrednio od przodu. A gdy już znajdziemy się bezpośrednio przy nim, wyciągnijmy do niego rękę i pozwólmy, by ją obwąchał. Następnie przełóżmy uwiąz przez szyję, po czym delikatnie załóżmy kantar. Nie zapominajmy również o czułym przemawianiu do podopiecznego – ciepłe słowa mogą bowiem zmiękczyć serca nawet największego łobuza. Co ważne, od czasu do czasu po zapięciu kantara puśćmy konia jeszcze wolno – takie postępowanie zaskoczy wierzchowca, tak że nasze podchodzenie do niego oraz zakładanie kantara nie będzie mu się kojarzyć wyłącznie ze stajnią bądź pracą,

gdy mamy do czynienia z koniem łagodnym, lecz ewidentnym „dowcipnisiem”, musimy okazać się sprytniejsi od rumaka. W takich przypadkach, gdy podopieczny ewidentnie bawi się z nami (podchodzi blisko, po czym nagle ucieka), możemy zastosować kilka sztuczek. I tak, zamiast próbować łapać konia, zacznijmy go odganiać od siebie za pomocą linki (jak radzi Monty Roberts). Róbmy to aż do momentu, gdy koń nie będzie chciał już uciekać, zatrzyma się i dosłownie spojrzy na nas ze zdziwieniem. Wtedy to odłóżmy linkę i dajmy zwierzęciu pozwolenie na podejście do nas. Możemy również zastosować inną metodę (stosowaną przez Pata Parellego), polegającą na ignorowaniu wierzchowca, a tym samym wywołaniu u niego zainteresowania naszą osobą – a konkretnie naszym nieco dziwnym i zupełnie odmiennym od dotychczasowego zachowaniem. Ćwiczenie to polega na np. wyciągnięciu na środek pastwiska krzesła i siedzeniu na nim (można przy tym poczytać książkę czy porobić zdjęcia podopiecznemu). Można również spacerować po padoku, śpiewać czy gwizdać. Tak naprawdę róbmy cokolwiek i za wszelką cenę udawajmy, że nie widzimy konia. Obydwa powyższe postępowania sprawią, że zamiast gonić dowcipnego wierzchowca, to on będzie usiłował nawiązać z nami kontakt. Na samym końcu zwracamy również uwagę na to, by unikać metody zaganiania konia w róg (chyba, że nie ma już innego wyjścia, a my musimy pilnie złapać wierzchowca). Jest ona bowiem o tyle „niebezpieczna”, że utrwala w pamięci zwierzęcia nasze zachowanie jako próbę osaczenia, a przecież zupełnie nie o to nam chodzi. Starajmy się więc zaskakiwać konia swoim zachowaniem. Róbmy rzeczy, których się po nas nie spodziewa, a przede wszystkim wykażmy się sporą dawką ciepła i cierpliwości. Właśnie takim postępowaniem sprawimy, że któregoś dnia koń sam będzie na nas czekał. Okaże radość i bez protestów pozwoli się złapać zarówno na padoku, jak i później w terenie, gdy niefortunnie spadniemy z jego grzbietu.

Shopping Cart
Scroll to Top